Sobota,
16 lipca 2015, godz. 15:40
Po wczorajszym dziwnym dniu nastała jeszcze
dziwniejsza noc, w ciągu której nawet na krótką chwilę nie udało mi się zmrużyć
oka, mimo iż przed położeniem się do łóżka wypiłam szklankę podobno
niezawodnych ziółek na sen. A potem jeszcze jedną dla pewności… i jeszcze jedną
w akcie desperacji. Łącznie blisko litr, a efekt zupełnie odwrotny od
zamierzonego! Zamiast odpocząć i wyciszyć się po psychicznie ciężkim dniu,
tylko jeszcze gorzej się zmęczyłam. Rzucałam się z boku na bok, nie mogąc
znaleźć sobie idealnej pozycji. To skopywałam z siebie kołdrę oblana potem, to
za chwilę znów naciągałam ją po sam nos trzęsąc się z zimna jak galareta. I za
każdym razem, kiedy czułam, że powieki robią mi się coraz cięższe, i cięższe
musiałam biec do kibelka. Było nie pić tyle tych ziółek! Ja i mój Pech! Zawsze
razem, nierozłączni jak wódka i kac!
Wmawiam sobie, że powodem mojej bezsenności była pełnia
księżyca oraz wyjątkowo wnerwiające komary, stale brzęczące mi nad uchem, ale
tak naprawdę chodziło o gonitwę myśli, która toczyła się w mojej głowie
nieprzerwanie, od kiedy zamknęłam za sobą drzwi po powrocie z cmentarza.
Ciągle miałam przed oczami wyblakłe zdjęcie młodego
mężczyzny ubranego w wojskowy mundur oraz krótki liścik napisany koślawym
pismem na odwrocie. Kim on był i co łączyło go z babcią? I co miał na myśli
pisząc, że pragnie znów spotkać się z nią sam na sam, jak wtedy? Kiedy „wtedy”?
Czy babcia zdradzała dziadka? A może to ten mężczyzna kogoś miał? Albo ich
rodziny były zwaśnione jak w „Romeo i Julii” i musieli ukrywać swój związek?
Potem obraz młodego żołnierza rozmywał się ustępując
miejsca panu Chamskiemu i jego zatroskanej twarzy, kiedy mnie przepraszał,
klęcząc na rozmokłej ziemi przed nagrobkiem babci.
Co on tam robił? I dlaczego, do jasnej cholery, był
miły, a w niektórych momentach nawet zabawny? I dlaczego przyglądał mi się z
uwagą, wysłuchując moich narzekań, kiedy opowiadałam mu o życiu w Warszawie?
Kiwał głową, zadawał pytania, wzdychał… Sprawiał wrażenie, że mnie rozumiał i
może nawet trochę współczuł. Tylko czemu? No i kim był ten drugi facet, który o
mały włos nie wylądował przez niego w rowie? I dlaczego powiedział, że musiał dostać
nauczkę, bo wyraźnie zapomniał, że nie ma prawa w ogóle przebywać w Stodolnej?
Co takiego między nimi zaszło? A może tu chodzi o pana Szymona? Dziwnym trafem
jego auto akurat teraz jest w naprawie i może to on…
Chociaż nie, nie sądzę! No, bo co wspólnego może mieć miły,
uprzejmy i przede wszystkim kulturalny mężczyzna z tym krnąbrnym, aroganckim i niemającym
żadnych skrupułów typkiem spod ciemnej gwiazdy? Absurdalne zestawienie!
Pewnie spotkał kogoś swojego pokroju, i proszę,
awantura gotowa.
Głowa mi pękała od tych wszystkich pytań, które
uparcie pozostawały bez odpowiedzi. Nie mogłam dłużej leżeć w łóżku i ciągle
wpatrywać się w sufit, dlatego ubrałam się w swój znoszony dres, włosy spięłam
w niedbałego koka na czubku głowy i ziewając tak szeroko, że mogłabym połknąć
nawet słonia, zeszłam do kuchni, a pierwsze, co zrobiłam, by broń Boże nie
zachwiać porządku wszechrzeczy, to włączyłam radio i zaparzyłam sobie mocnej,
czarnej jak smoła i równie gęstej kawy.
Na dworze było jeszcze ciemno, mimo że latem słońce
wschodzi naprawdę wcześnie. Spojrzałam na okrągły zegar wiszący nad szafką. Trzecia
siedemnaście!
– No pięknie – westchnęłam pod nosem, zdając sobie
sprawę, że czeka mnie naprawdę długi dzień.
I tak siedząc przy stole w kuchni, ściskając w
dłoniach gorący kubek i przyglądając się dopiero budzącej się do życia
przyrodzie, doszłam do wniosku, że najwyższy czas wziąć się za jakąś robotę, by
choć na chwilę zająć czymś ręce i głowę. Łapałam się dosłownie każdego
możliwego zajęcia. Zaczęłam od przetransportowania swojej rozbebeszonej walizki
do sypialni i poukładania złożonych w kosteczkę ciuchów w komodzie. No, bo jak
długo jeszcze moje rzeczy mogły leżeć w salonie na kanapie? Jedenaście dni to o
jakieś dziesięć za dużo! Potem jak przystało na perfekcyjną panią domu zrobiłam
pranie, pościerałam kurze, pomyłam podłogi, podlałam kwiaty, a na końcu wzięłam
się za obiad. I to jaki obiad! Coś mnie naszło na pierogi, a fakt, że nigdy
wcześniej nie miałam z tym do czynienia i nie bardzo wiedziałam jak się do tego
zabrać kompletnie mi w tym nie przeszkadzał. Byłam pewna, że skoro dobrze radzę
sobie z pieczeniem wymyślnych ciast, sklejenie nafaszerowanego serem okrągłego
placuszka nie będzie trudne. Nic bardziej mylnego, choć wydawało się, że
wszystko zmierza w dobrym kierunku. Postępowałam toczka w toczkę według
znalezionego w internecie przepisu, nawet ciasto udało mi się cieniuteńko
rozwałkować, tyle że zabrakło mi precyzji przy sklejaniu, co wyszło na jaw
podczas gotowania, kiedy moje pulchniutkie, aczkolwiek nieco koślawe pierożki
zmieniły się w rozmemłaną breję.
Czy ja aby wcześniej przypadkiem nie wspominałam o
moim pechu?
Cóż, nie samymi pierogami żyje człowiek, więc
korzystając z mnóstwa wolnego czasu zrobiłam kolejne podejście, tym razem do
spaghetti. Obiektywnie rzecz biorąc wyszło całkiem znośnie, a byłoby niemal
idealnie gdybym nie przesadziła z solą i ociupinkę dłużej podgotowała makaron,
na pewno nie strzelałby w ustach, jak popping
candy.
W tamtym momencie plułam sobie w twarz, że nigdy nie
pomagałam mamie w kuchni. Nie chcąc narażać na szwank swojego zdrowia
psychicznego, które i tak już nie było w najlepszej formie, najzwyczajniej w
świecie unikałam przebywania z tą kobietą w jednym pomieszczeniu. Plusem tego
jest fakt, że obie żyjemy, nie mamy luk w uzębieniu, ani podbitych oczu czy
blizn na skórze po ugryzieniach, ale niestety są również minusy, jak choćby ten
nieszczęsny garnek oblepiony czymś, co miało być moim daniem popisowym. A jeśli
już mowa o mojej matce to wyobraźcie sobie, że dostałam dziś od niej smsa,
myślałam, że padnę kiedy zobaczyłam „Matrona” obok ikony koperty migającej na
ekranie, ale to co było w środku dosłownie ścięło mnie z nóg.
„Dojechałaś szczęśliwie?”
Też ma zapłon! Jestem tu już od blisko dwóch tygodni a
ona się pyta czy dotarłam na miejsce? No nieźle! Może dopiero teraz zauważyła
moją nieobecność? Jeśli tak, to nawet nie chcę myśleć czym była tak bardzo
zajęta!!!
Szczerze mówiąc to, aż mnie korciło, żeby odpisać jej
co o tym myślę, i uwierzcie, nie szczędziłabym sobie jadowitych, a może nawet
wulgarnych słów pod jej adresem, ale kiedy emocje trochę opadły doszłam do
wniosku, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie odpisanie, że u mnie w
porządku. Pomyślałam, że gdybym się nie odezwała, mogłaby zgłosić moje
zaginięcie, a jakoś wcale nie uśmiecha mi się być poszukiwaną przez zastępy
policji i psów tropiących. Albo co gorsza sama mogłaby się pofatygować i tu
przyjechać! Tego by było za wiele!
Słońce na dobre rozgościło się na bezchmurnym niebie,
a czerwona rtęć w termometrze za oknem rosła z minuty na minutę. Grzechem
byłoby nie wykorzystać tak pięknej pogody. Nasmarowałam się więc olejkiem do
opalania, na głowę założyłam słomiany kapelusz z dużym rondem, i ubrana w skąpe
bikini trzymając w jednej dłoni butelkę schłodzonej wody mineralnej, w drugiej
„Północ i Południe”, które zamierzałam skończyć czytać wyszłam na zewnątrz.
Niemal natychmiast uderzyła mnie fala gorąca a nagrzany chodnik parzył moje
bose stopy, nie pozwalając zatrzymać się w miejscu na dłużej niż choćby sekundę.
Rozsiadłam
się wygodnie na leżaku, zsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, chroniąc się
przed rażącymi promieniami jaskrawego słońca i pełna nadziei, że właśnie udało
mi się odnaleźć lekarstwo na mój obłąkany umysł, otworzyłam książkę. Jednak już
po krótkiej chwili zorientowałam się, że kompletnie nie mam pojęcia o czym
czytam. Ciągle nie potrafiłam zapanować nad myślami, które uparcie biegły w
kierunku znalezionego na strychu zdjęcia oraz niecodziennego zachowania… no
właśnie kogo? Przydomek „Cham” biorąc pod uwagę to co zaszło na cmentarzu jest
już raczej nie na miejscu!
Półcham?
Nie Aż Tak Wielki Cham Jak Wcześniej?
Były Cham?
– To jakiś obłęd – jęknęłam pełna
rezygnacji, zamykając książkę z głośnym westchnieniem i odkładając ją na
okrągłym drewnianym stoliczku obok pokrytej szronem silnie schłodzonej wody
mineralnej oraz mojego telefonu, który co kilka minut cichym piknięciem
przypominał mi o bliskiej rozładowania baterii.
Wtedy też się odezwał. Mało nie dostałam zawału, kiedy
wibracje wprawiły go w delikatne drgania a dźwięk dostarczonej widomości
przerwał wiszącą w powietrzu ciszę, którą wypełniały jedynie wesołe trele
krążących wokół orzecha ptaków oraz miarowe sygnały konającej baterii.
Pierwsza
przyszła mi do głowy mama z kolejnym doprowadzającym mnie do furii pytaniem,
zaraz po niej tajemniczy barman, który już od kilku dni nie dawał znaków życia,
a na końcu pomyślałam o Kierowcy Motoru (tak go będę póki co nazywać), ale
szybko odrzuciłam tą myśl, przypominając sobie, że przecież nawet nie ma mojego
numeru. Odblokowałam klawiaturę i spojrzałam na ekran.
Sophie!
„Cześć, co
tam słychać za miedzą?”
Ulga i radość w jednym! Jakie to
szczęście, że wybrałam się na tą wycieczkę rowerową, i że poniosło mnie aż do
stadniny, w której pracuje Zośka.
W
końcu od czasu do czasu i mnie powinno spotkać coś dobrego, a nie wiecznie
tylko ten pech, pech, i pech!
„Cześć,
właśnie jestem w trakcie organizacji posiedzenia klubu użalania się nad sobą.
Dołączysz?”
Odpisałam
pospiesznie pół żartem, pół serio, a na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
Przyszła kilka sekund po raporcie.
„Wyciągaj
kozetkę i szykuj kopertę, dr Sophie już jedzie na wizytę domową”
Z piskiem zadowolenia i szerokim uśmiechem na ustach poderwałam
się z miejsca i ściskając w dłoni telefon pognałam do domu zabawnie podskakując
na palcach po nagrzanych do czerwoności płytkach chodnikowych, przypominając baletnicę
nie wartą choćby funta kłaków. Jedyne co zdążyłam zrobić nim na podjeździe
przed domem rozległo się nad wyraz głośne i nieprzyjemne dla uszu furkotanie to
podłączyć stękający telefon do ładowarki w salonie, wziąć szybki prysznic w
lodowatej wodzie, a potem naciągnąć na swoje ciało, ciągle klejące się od
olejku do opalania, zwiewną sukienkę w kolorowe kwiaty.
– Cześć! – Podeszłam do auta i z całych
sił krzyknęłam do siedzącej za kierownicą Zosi, jednak zostałam ordynarnie
zagłuszona przez warczącą i krztuszącą się na przemian ciemnozieloną Hondę
Civic.
– Co mówiłaś? – Zapytała, kiedy po
wyjęciu kluczyka ze stacyjki zapanowała między nami błoga cisza.
– Psińco! – Szturchnęłam ją w bok, starając się
zapanować nad niekontrolowanym wybuchem śmiechu – Mówiłam ci „cześć”.
– Sorki, nie usłyszałam – wzruszyła
ramionami kiwając głową w stronę zaparkowanego na podjeździe nieoszczędzanego
przez korozję i wyglądającego na starsze ode mnie auta – Przysięgam, że jeszcze
trochę i je podpalę! Ten dziurawy tłumik i bliski wykończenia silnik nawet
umarlaka by postawił na nogi.
– Nie, no nie przesadzaj, aż tak źle to
nie jest.
– O, patrz, patrz, już ci rośnie – dała
mi pstryczka w nos i wyminęła mnie w wesołych podskokach, gwiżdżąc przy tym
jakąś trudną do odgadnięcia i pewnie znana tylko jej melodię.
– Wariatka!
– A ty kłamczucha! – Zatrzymała się
przed drewnianymi schodami prowadzącymi na werandę i z udawanym oburzeniem
podparła się pod boki. Jej talia była tak szczupła, że zabrakło jej dosłownie
kilku centymetrów by mogła opleść się dookoła dłońmi. Przyglądałam się jej
przez chwilę pozostając pod ogromnym wrażeniem jej urody i ciągle zachodząc w
głowę jak to możliwe, że tak piękna, mądra i zabawna dziewczyna jest sama.
Całkiem sama! Z tego co mówiła mi ostatnim razem podczas oglądania „Troi”,
chłopak, który jej się podoba ma ją w głębokim poważaniu, czasem tylko sprawia
wrażenie jakby mu na niej jednak zależało, a koleżanek po prostu nie ma, bo,
cytuję: „dziewczyny ze Stodolnej mają inne poglądy i priorytety”. – Będziemy
tak stać i się na siebie patrzeć jak mimozy? – Jej zniecierpliwiony głos wyrwał
mnie z zamyślenia i sprowadził na ziemię.
– Oczywiście, że nie, zapraszam w moje
skromne progi – wskazałam ręką na drzwi wejściowe zachęcając, by weszła do
środka.
– Nie, no Klaritta, chyba nie zamierzasz w taką pogodę
siedzieć w domu? Toż to grzech!
– Klaritta? – Wybuchnęłam śmiechem.
Bądź co bądź, ale nie można zarzucić jej braku wyobraźni. – Że niby po jakiemu
to?
– Po mojemu, ale trąca trochę
włoszczyzną, nieprawdaż? – Przytaknęłam na zgodę i wskazałam palcem w stronę
orzecha oraz stojącej w jego cieniu drewnianej ławki i nakrytego kolorową
ceratą stołu.
– Siadaj sobie, a ja przyniosę coś do
picia. Na co masz ochotę?
– Skoro nie mogę nic procentowego to
może być coś zimnego – prychnęła pod nosem poprawiając gruby warkocz
ciemnobrązowych włosów zabawnie kręcących się przy końcach i lekko podrygując w
rytm melodii, którą ponownie zaczęła nucić ruszyła w stronę wskazanego przeze
mnie miejsca.
Weszłam do środka i kierując się w
stronę kuchni, mimochodem rzuciłam okiem na leżący na komodzie podłączony do
ładowarki telefon. Jedno nieodebrane połączenie od pana Szymona. Znów próbował
się ze mną połączyć, bezskutecznie. Podobnie jak wczoraj! Ciągle zachodzę w
głowę jak to się stało, że siedząc na strychu, mając w dłoni komórkę nie
nacisnęłam zielonej słuchawki, by z nim porozmawiać, mimo iż o niczym innym
ostatnimi czasy nie marzyłam. Teraz też niedane mi było odebrać. Pech, to pech,
a jakże! Postanowiłam, że nie będę się nad tym rozwodzić i po prostu oddzwonię
do niego wieczorem, albo jutro, w końcu świat na Boskim Panu Szymonie się nie
kończy, a jeśli by mu tak bardzo zależało na kontakcie ze mną to wie, gdzie
mnie szukać.
Czy mi się wydaje czy słyszę gromkie
brawa silnych i niezależnych kobiet? J
– No to co z tym klubem użalania się nad sobą? – Zosia
przeszyła mnie badawczym spojrzeniem, kiedy stanęłam przed nią, trzymając w
jednej dłoni wypełniony po sam brzeg dzbanek malinowego soku, w drugiej dwie
szklanki z zupełnie różnych kompletów, a pod pachą ściskając paczkę słonych
paluszków. Do wczoraj miałam jeszcze mleczne wafelki, które podobnie jak ja
czekały na wizytę pana Szymona, ale skoro się nie pojawiał zjadłam je w
towarzystwie babci. – Nie wyglądasz na
zrozpaczoną.
– Już mi trochę przeszło – usiadłam naprzeciwko niej
napełniając szklanki napojem o bladym różowo-czerwonym kolorze i mocnym,
słodkim aromacie.
– Hmmm – mruknęła pod nosem,
podpierając głowę na splecionych dłoniach – I jak się z tym pani czuje?
– Marny z ciebie psycholog, ale nie
będę wybrzydzać, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
– Uznam to za komplement. A tak na
serio, to co się dzieje?
– Wszystko – wypuściłam zbyt długo
wstrzymywane w płucach powietrze czekając na komentarz Zosi, jednak ona
zupełnie niepodobna do siebie milczała, wpatrując się we mnie dużymi ciemnymi
jak dwa węgielki oczami, pozwalając mi się wygadać. – Za dużo, za szybko.
Jeszcze kilka dni temu mieszkałam z matką w Warszawie, wydawało mi się, że
wiodę, może nie tyle szczęśliwe, ale w miarę uporządkowane życie. Skończyłam
szkołę, miałam masę znajomych, za którymi nawet nie tęsknię, odwiedzałam
miejsca, których nazw nie jestem w stanie sobie teraz przypomnieć, szukałam
pracy, chciałam się ustatkować i nie sądziłam, że w jednej chwili, przez ten
list wszystko się zmieni.
– Żałujesz? – Zapytała unosząc w górę
lewą brew, a usta układając w wąską linię. – Zamierzasz wrócić?
– Nie, zwariowałaś? – Puknęłam się
teatralnie w czoło i pociągnęłam długi łyk słodkiego soku, czując przyjemny
chłód w wyschniętym na wiór przełyku. – Po prostu nie wiem czy dam radę to
wszystko dźwignąć.
– „To” czyli konkretnie co?
– No wiesz, bycie dorosłą. W Warszawie
wszystko miałam podstawione pod nos. Nie musiałam, palić w piecu, żeby móc się
wykąpać czy chociażby zmyć naczynia, mama robiła zakupy, często gotowała, a jak
nie to zostawiała mi pieniądze i jadłam na mieście, nie obchodziły mnie
rachunki, jak coś się zepsuło wystarczyło zadzwonić do spółdzielni i zjawiał
się jakiś fachowiec. Tu jest inaczej, trudniej…
– Życie, kochanieńka – rozłożyła ręce –
Ale to nic trudnego, wierz mi. Na początku może być ciężko ci nad tym wszystkim
zapanować, ale jak już nabierzesz wprawy to sama się przekonasz, że nie taki
diabeł straszny jak go malują. Pamiętam swoje początki, zaraz po przeprowadzce
mało domu nie spaliłam, a praktycznie wszystko co ugotowałam było niejadalne –
zaśmiała się przywołując na myśl odległe wspomnienia.
– Tak, tyle że ty masz brata i dziadka,
i zawsze ci pomogą, doradzą.
– Tak ci się tylko wydaje. Kuby całymi
dniami nie ma w domu, od rana do nocy ślęczy w warsztacie, albo szlaja się ze znajomymi,
a dziadek, fakt, zawsze mogę na niego liczyć, czasem coś ugotuje kiedy muszę
zostać dłużej w pracy, albo narąbie szczypek na podpałkę, ale nie chcę tego
wykorzystywać, ma już swoje lata i należy mu się odpoczynek – wodziła długimi,
zgrabnymi palcami po krawędziach szklanki wtapiając w nią szklący się wzrok.
Niespodziewanie na jej zatroskanej twarzy pojawił się uśmiech – Ty też nie
jesteś sama! Masz przecież mnie.
– Wiem i bardzo ci za to dziękuję.
– Nie ma sprawy, zawsze do usług –
poprawiła zabłąkany kosmyk włosów, który wyplątał się z luźnego warkocza i
opadł na jej czoło, po czym wierzchem dłoni niby od niechcenia przetarła
policzek ciągle świdrując mnie ciekawskim wzrokiem – Coś jeszcze cię martwi,
prawda?
– Wiesz, wczoraj wzięłam się za sprzątanie
strychu. Nie uwierzyłabyś ile może się zmieścić pudeł w tak małym
pomieszczeniu. Przyznam, że trochę mnie to przerażało, może nie tyle ogrom
często starych i bezużytecznych rzeczy, co świadomość, że mogę znaleźć coś co
mnie podetnie z nóg.
– Rozumiem, że właśnie coś takiego
znalazłaś?
– Tak i przez to nie spałam całą noc, a
już koło trzeciej nad ranem wzięłam się za sprzątanie i lepienie pierogów, żeby
tylko czymś się zająć.
– Boję się zgadywać co takiego kryły w sobie
te pudła – patrzyła na mnie wyczekująco
a ja z podobnymi emocjami do tych, które towarzyszyły mi podczas znalezienia
drewnianej szkatułki, opowiedziałam jej o ukrytym w niej zdjęciu młodego
żołnierza, o krótkim liściku na odwrocie napisanym zamaszystym i trochę
niedbałym pismem, oraz o mojej wyprawie na cmentarz, piciu wina i zajadaniu
ciastek na grobie babci Róży. Miałam jeszcze opowiedzieć jej o Kierowcy Motoru
i jego dziwnym zachowaniu wobec mnie, ale Zosia była tak zaaferowana historią
tajemniczego zdjęcia, że zadawała mi jedno pytanie za drugim, jakby bawiła się
w prokuratora i chciała wyciągnąć ze mnie wszystko co wiem w tej sprawie, nie
pozwalając mi ani na chwilę zmienić tematu.
– Ja pierdziule – jęknęła, wlepiając we
mnie okrągłe jak pięciozłotówki, szeroko otwarte oczy. – Wiesz co wcale się nie
dziwię, że zaczynasz powoli świrować, ale nie martw się nie zostawię cię tak,
doktor Sophie czuwa! – Klasnęła radośnie w dłonie, po czym siląc się na srogą
minę zagroziła mi w powietrzu palcem – Mam plan, tylko nie próbuj ze mną
dyskutować.
– Czuję, że powinnam się bać.
– I słusznie – potarła ręce uśmiechając
się chytrze – A teraz słuchaj uważnie bo nie będę powtarzać. Punkt dwudziesta
pierwsza masz być na przystanku przy sklepie pani Lodzi.
– A przepraszam, gdzie ja się niby
wybieram? – Wybuchnęłam śmiechem czekając, aż Zośka zrobi to samo, ale ona była
nad wyraz poważna, co przyznam szczerze, mocno mnie zaniepokoiło i chyba martwi
mnie do tej pory.
– Wybieramy – mocno zaakcentowała
ostatnią sylabę, odsłaniając w szerokim uśmiechu rządek równych zębów. –
Jedziemy do Hybrydy. Sądzę, że idealnym lekarstwem na twoje bolączki będzie trochę
procentów. Powinnaś się upić w trupa, poznać kogoś ciekawego, wyszaleć się na
parkiecie, a rano wstać z potwornym bólem głowy i szalenie czułymi uszami,
wtedy zrozumiesz, że nie ma nic gorszego niż kac morderca.
– Czy ja wiem.
– Ważne, że ja wiem, a ty miałaś, moja
panno, nie dyskutować ze mną. Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz.
– Oby – jęknęłam.
– Czy to znaczy, że się zgadzasz?
– A mam inne wyjście?
– No nie – roześmiała się perliście,
wyraźnie nie mogąc się doczekać wieczoru – Autobus do Lipek mamy kilka minut po
dwudziestej pierwszej, ale bądź trochę szybciej na przystanku bo kierowcy
jeżdżą jak chcą. – Przytaknęłam głową dając znak, że rozumiem i przyjmuję do
wiadomości, tak samo zrobiłam kiedy kazała mi się szałowo ubrać i oznajmiła, że
z powrotem wrócimy z jej bratem.
– To ja już będę lecieć – podniosła się
z miejsca, dopijając resztkę soku ze szklanki.
– Już? Chciałam ci jeszcze tyle
opowiedzieć – przypomniałam sobie, że przecież Zosia nawet nie wie o panu
Szymonie ani o Kierowcy Motoru.
– Opowiesz mi w autobusie, ok? Teraz
muszę lecieć do dom i ugotować bratu jakiś dobry obiad. Znając jego podły
charakterek, tak z dobrego serca to nie będzie chciał nas odwieźć, muszę go
jakoś przekupić a coś smacznego zawsze działa.
– Skoro tak, to leć – podniosłam się z
miejsca i odprowadziłam rozanieloną Zosię do samochodu.
– Pamiętaj, o dziewiątej na przystanku
– wsiadła do środka i odpaliła swoją Hondę, siejąc zamęt w promieniu
najbliższych pięciu kilometrów. Mówiła coś jeszcze, ale ryk silnika zagłuszał
każde jej słowo, a ja by nie załamywać jej już bardziej przytakiwałam głową,
kompletnie nie mając pojęcia na co się zgadzam.
Mam tylko nadzieję, że nie podpisałam na siebie
wyroku.
Kończę, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, muszę
rozwiesić pranie, przynieść z szopki trochę drewna i napalić w piecu, żeby
przed wyjściem do klubu móc wziąć długą, odprężającą kąpiel w bąbelkach, a
potem zrobić makijaż, ułożyć włosy i co najważniejsze przetrzepać szafę w
poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na wieczór, tyle że nie jestem pewna czy coś
takiego ze sobą zabrałam.
Życzcie mi powodzenia, Klaritta!
Bardzo się cieszę z nowego rozdziału. Coś wyczuwam, że niedługo Klara dowie się kim jest Kierowca Motoru i chyba nieszczególnie będzie z tego powodu będzie szczęśliwa. Trzymam kciuki za kolejne rozdziały. Powodzenia w pisaniu :)
OdpowiedzUsuńWitam cię serdecznie moja droga świeża (jakkolwiek to brzmi) czytelniczko :) Bardzo sie cieszę, że to, co piszę przypadło ci do gustu. Oczywiście zapraszam do siebie częściej, a co do bliskiego spotkania z Kierowcą Motoru to się jeszcze okaże :)
UsuńPozdrawiam serdecznie ♥
Uwielbiam to opowiadanie! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :D Więc życzę weny! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję serdecznie
Usuń♥♥♥
No nie ja chce więcej , pisz szybko następny rozdział :*
OdpowiedzUsuńRozdział się pisze, jestem już prawie przy końcówce. Wyszedł mi dosc długi i tak się zastanawiam czy nie podzielic go na dwa :/
UsuńPodobnie jak Klara cierpię na słowotok, kurcze a tak się starałam ściaśniać :)
♥♥♥
Fajnie, fajnie tajemnicze zdjęcie... grr czemu wydaje mi się że to dziadek Kuby i Zosi jest młodym żołnierzem ? ;D pisz szybciutko :*
OdpowiedzUsuńTajemniczy młodzieniec ze zdjęcia faktycznie mógłby być dziadkiem Kuby i Zosi, ale czy faktyczne nim był? :D
UsuńTo się okaże, pewnie nie prędko, ale w końcu prawda wyjdzie na jaw :)
Jej, świetny ten nowy wygląd bloga. Sama go robiłaś?
OdpowiedzUsuńCo tu dużo pisać? Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam :)
Cześć, niestety ja nie mam takich zdolności jeśli chodzi o tworzenie szablonów, choć przyznam się, ze kiedyś probowałam, oglądałam na YT filmiki instruktażowe, ale nic mi to nie pomogło i skorzystałam z gotowego wyglądu. Uznałam, ze skoro Klara jest już doroslą i odpowiedzialną osobą, a przynajmniej powinna taką być, to należy zmienić ten trochę dziecinny szablon :P
UsuńDziękuję za komentarz ♥
Super,ze juz jest rozdzial! Kurcze ja chce juz impreze! Podejrzewam,ze wtedy Klaritta pozna prawde,kto jest bratem Zoski. Jestem ciekawa jak zareaguje :D no i Szymon. Pewnie sie niepokoi, co sie dzieje z Klara,cos sie nir moga porozumiec ostatnio :p
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwoscia czekam na nowy rozdzial,mam nadziejr ze bedzie szybko! (Wybacz za bledy,ale pisze na tel) pozdrawiam <3
Cześć, kończę już prawie pisać kolejny rozdział, więc zdradzę ci mały sekrecik, że na tej imprezie sporo się będzie działo i pozna sporo nowych ludzi, ale czy wśród nich będzie brat Zosi to się okaże :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za miłe słowa
♥♥♥
Skarbie, wybacz - praca mnie pochłonęła -,- Mam po pracy może parę (czyli 4 h) chwil na neta, nadrabianie zaległości, pisanie swoich, odpoczynek :P Także... Jak dasz rozdział jutro, przeczytam go pewnie w sobotę wieczorem.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, długi! <3
Oh Klara i Pan Szymon <3 To takie słodkie !
Ale intryguje mnie ta tajemnicza fotografia... hmmm któż to tam jest? Czy to ma związek z rodziną Klary? :P
Moja ty pisarko! życzę weny twórczej!!!! i wybacz, jak pojawię się spózniona ;( <3
supcio rozdział :)
OdpowiedzUsuńO rany jak ja uwielbiam Zośkę! Taka przyjaciółka to skarb :) Fajnie, że tak łatwo się dogadują, a no i Klara w końcu dowie się kto to jest Kierowca Motoru. Jestem ciekawa jak przebiegnie rozmowa między nimi, ale na to muszę poczekać, ale chyba warto czekać na twoją cudną historię.
OdpowiedzUsuńWróć do nas szybko z nowym rozdziałem! :D
Hejka!
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział, co tu dużo mówić.
Zośka jako przyjaciółka jest po prostu cudowna. Zazdroszczę Klarze, że poznała kogoś takiego.
Klara chyba za dużo nad tym wszystkim rozmyśla, ale się jej nie dziwię. Też tak mam :-)
A twarz będzie impreza! Na pewno dużo będzie się działo.
Do następnego :-)
W ogóle nie skojarzyłam, że Cham i Szymon mogą mieć coś wspólnego. Jakoś ten fragment z zepsutym autem Szymka nie wydał mi się istotny i może dlatego zupełnie tego nie skojarzyłam. Ale gdy Klara rzuciła tym tekstem, to ja również zaczęłam się nad tym zastanawiać. I uważam, że mimo wszystko, oni mogą mieć ze sobą coś wspólnego! Bo Szymek musi mieć jakieś wady, nie może być idealny i może właśnie dzieki Panu Chamowi, dowiemy się jakie? Ale to by był numer!
OdpowiedzUsuń" Półcham?
Nie Aż Tak Wielki Cham Jak Wcześniej?
Były Cham?" - uwielbiam, hahahaha :D
Lubię Sophie. Choć podejrzewam, że jej humor i sposób bycia, mogą mnie zacząć drażnić w większy ilościach;D To chyba taka postać, której wszędzie pełno i która się nigdy nie zamyka. Lubię takie postacie, ale... w do pewnego stopnia. Bo jak mi ktoś non stop gada, gada, gada za uchem to w końcu czuję zmęczenie. Mam nadzieję, że z nią tak nie bedzie;D
Lecę dalej ;*
Masz liczbę mnogą - auta (na starsze ode mnie auta, a auto było jedno!)
OdpowiedzUsuńEj, ale Klaritta to też po mojemu, znaczy nie do końca, ale Bruno będzie na małą Klarysę mówił Klarita ;-) Tak, ten Bruno z Legendy co ją czytasz xD
"silnych i niezależnych kobiet? J" - po co tam to "J"?
Rozdział był raczej nudny, znaczy nie nudny, bo mnie nie uśpił, ale nie działo się w nim nic takiego o czym mogłabym się rozpisać. Lubię Zośkę i wydaje mi się, że nieco się myli, bo życie potrafi być diabłem straszniejszym niż ludzie malują. Mam więc nadzieję, że twoi bohaterowie się o tym przekonają i nie będzie tak light jak w Nim ci zaufam, bo lubię jak bohaterowie mają wersję hard życia pisanego przez autora, a nie soft ;-)
No i nie powiedziała jej o Szymku i Kubusiu, no nie... xD Lecę do kolejnego i pozdrawiam, oczywiście w wolnych chwilach zapraszam też do mnie.
Myślę, że Zośka wpadła na dobry pomysł z tym wypadem. Mam tylko nadzieję, że kiedy Klara się upije, nie zrobi niczego głupiego. :D
OdpowiedzUsuńJa teraz przechodzę już do ostatniego rozdziału, jaki mam do nadrobienia i tam pozostawię bardziej wyczerpujący komentarz. :*
Co do tytułu, to muszę przyznać, ze moim zdaniem nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani, a więc wszyscy jesteśmy na swój sposób skończonymi wariatami.
OdpowiedzUsuńZocha jest pełna optymizmu i wiary w lepszy świat oraz w lepszych ludzi, co po tym co przeszła jest wręcz nie tylko dziwne, ale i niemal niemożliwe. Niestety z doświadczenia wiem, że tacy ludzie się zdarzają i zazwyczaj potem obrywają mocno po dupsku.
Nie mogę się już doczekać aż Klara i Zośka pójdą w tany, no i pojawi się Kubuś. Ciekawe jak Klara na niego zareaguje.
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
Pasuje!
OdpowiedzUsuńRozdział mnie tak wciągnął, że nie mogę i lecę czytać kolejny :3
Sorki, teraz będzie wyjątkowo nie-Mikowo krótko!
Panie i Panowie, oto nagroda matki roku idzie prosto w dłonie Anny! Wiadomość po dwóch tygodniach, czy Klara dojechała, to jednak jest coś. Czyli tak jak myślałam, wyjazd Klary był jej po prostu na rękę. Teraz pewnie gach ją w dupe kopnął, to się zainteresowała gdzie ma dziecko. Tak mnie rozwściekła, że gdyby to była realna postać, to już bym jej nawsadzała.
OdpowiedzUsuńZaszokowały mnie spekulacje Klary na temat Kuby i Szymona, i tego wypadku, bo to by naprawdę pasowało do siebie. A skoro już o Szymonie mowa, to Klara znowu go zignorowała, a ja znowu jestem zdziwiona, że to zrobiła. Ale zdziwiony, to on dopiero musi być. Może jutro się do niej pofatyguje, skoro ta nie odbiera?
Z każdym rozdziałem bardziej lubię Zosię. Może i dobrze, że Klarę wyciąga. Ciekawa jestem tej imprezy i spotkania Klary z Kubą – który w końcu nie będzie panem chamem, kierowcą motocyklu czy psychopatą, a bratem Zosi, jej nowej przyjaciółki.