Gdybym spośród całej masy słów, które
liczy język polski musiała wybrać to jedno, idealnie opisujące dzisiejszy
dzień, byłoby to słowo „dziwny”.
Wiem,
dziwny to jest raczej mój wybór, bo mając do dyspozycji miliony wyrazów, decyduję
się na tak banalne i chyba nawet trochę przygłupie określenie, ale nic na to
nie poradzę. Z ręką na sercu i stuprocentowym przekonaniem, stwierdzam, że ten
dzień był naprawdę dziwny, najdziwniejszy ze wszystkich dziesięciu dni, które
spędziłam w Stodolnej, i nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jaka jestem
szczęśliwa, że już powoli dobiega końca. Co prawda wcale nie daje mi to
gwarancji, że jutro będzie mniej dziwnie, ale zawsze warto mieć nadzieję,
prawda?
Pewnie się teraz zastanawiacie co też takiego się
wydarzyło. Muszę powiedzieć, że działo się wiele, naprawdę wiele, choć
kompletnie się tego nie spodziewałam. Nie sądziłam, że w przeciągu kilku godzin
doświadczę wszystkich możliwych emocji i uczuć, poczynając od radości i
podniecenia, poprzez złość i smutek, a kończąc na kompletnej dezorientacji oraz
zakłopotaniu. Jednym słowem totalny bajzel i młyn!
Ojej, to były dwa słowa, a właściwie to trzy! Zresztą,
nieważne! Wróćmy do tematu!
Miało być tak pięknie. Miało… Wszystko sobie
obmyśliłam, zaplanowałam, ale będę na tyle kulturalna i elokwentna, że powstrzymam
się przed napisaniem CO strzeliło mój genialny grafik. Zamierzałam spędzić cały
dzień w łóżku szczelnie przykryta kołdrą, czytając „Północ i Południe”, a
wieczorem rozsiąść się wygodnie w fotelu na werandzie z kubkiem gorącej
czekolady w dłoniach i przy niewyraźnym świetle zwisającej z drewnianego sufitu
lampki posłuchać starych płyt winylowych.
I wszystko byłoby dobrze gdyby nie…
Och, rozpędziłam się troszkę, pozwólcie, że zacznę od
początku!
Zaczęło się dobrze…
Obudził mnie stłumiony dźwięk smsa i delikatne
wibracje rozchodzące się w okolicach mojego brzucha. Po omacku odnalazłam
leżący w fałdach kołdry telefon i mrużąc oczy, które ciągle nie mogły się
przyzwyczaić do rażącej jasności wyświetlacza, odblokowałam klawiaturę
przejeżdżając palcem po ekranie. Obok niewielkiej ikonki zamkniętej koperty
dumnie i dostojnie prezentowało się imię Sophie.
– Wariatka – zaśmiałam się pod nosem przypominając
sobie wczorajszy dzień spędzony w jej towarzystwie i otworzyłam wiadomość.
„Rodzinka w komplecie. Marnotrawny brat przed chwilą wrócił do domu”
Całe szczęście!
Zośka odchodziła od zmysłów, ale tym swoim „nic mu nie
będzie” i „to nie pierwszy taki wybryk w jego wykonaniu” starała się ukryć
zżerające ją od środka przerażenie i zatroskanie. Ja też jakoś nie potrafiłam
się nie martwić, a fakt, że ani razu nie widziałam go nawet na oczy kompletnie
mi w tym nie przeszkadzał!
Kto
mi zabroni przejmować się obcymi braćmi moich dopiero co poznanych przyjaciół?
No właśnie, nikt nie ma takiej mocy!
„Alleluja”
Odpisałam
pospiesznie i obracając w dłoni telefon leżałam jeszcze chwilę pod kołdrą
przyglądając się grubym jak grochy kroplom deszczu, które ospale i niespiesznie
sunęły po szybie zostawiając za sobą rozmyte warkocze, po czym zeszłam do
kuchni i jak co rano włączyłam ekspres, by uzupełnić poziom kofeiny niezbędny
do prawidłowego funkcjonowania mojego organizmu.
I wtedy to się stało…
Mój dobry humor, niczym wzbijająca się w powietrze
bańka mydlana, która napotkała na swojej drodze przeszkodę, prysnął i odszedł w
niepamięć!
Pewnie zachodzicie w głowę co takiego
się wtedy wydarzyło. Oczywiście za chwilę wam o tym opowiem, ale najpierw
chciałabym was poprosić, żebyście wstrzymali się z umawianiem mi wizyty u
psychiatry, dobrze?
Wasze milczenie uznaję za zgodę.
Podeszłam do okna by podlać stojącego na parapecie
fiołka i zamarłam. Stałam nieruchomo, zapewne z szeroko otwartymi ustami i
wytrzeszczonymi w przerażający sposób
oczami, a jedynym dźwiękiem jaki dało się słyszeć było coraz głośniejsze
bulgotanie gotującej się wody i głuchy odgłos kropel deszczu rozbijających się o
szybę.
Co takiego zobaczyłam? Być może wyda się wam to
zabawne, a może niedorzeczne i absurdalne, ale był to karmnik dla ptaków
wykonany z dużej plastikowej butelki po wodzie mineralnej i przymocowany za
pomocą jutowego sznurka do gałęzi rosnącego za oknem orzecha. Pewnie sobie
myślicie: „I co z tego? Karmnik jak karmnik, wielka mi rzecz”, niby tak, ale
ten jest inny. Wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju.
Niemal od razu moja wyobraźnia podsunęła mi obraz
babci, która jadąc rowerem ze sklepu pani Lodzi, wiezie zawieszoną na
kierownicy pięciolitrową, ciężką butlę wody, a kiedy jest już pusta, wycina w
niej dwa okrągłe otworki, wsypuje ziarno a następnie przymocowuje ją na gałęzi.
A potem każdego ranka jedząc śniadanie, w południe przyrządzając obiad czy
wieczorem pijąc herbatę przyglądała się ze łzami wzruszenia w oczach sikorkom i
wróblom, które wśród radosnych treli oblegają zrobiony przez jej trzęsące się
dłonie karmnik.
Nie mam pojęcia dlaczego akurat ten kawałek błękitnego
plastiku, zawieszony na drzewie tak mnie rozczulił, przecież cały dom dosłownie
pęka od nadmiaru rzeczy, które kiedyś należały do babci. Nie potrafię
wytłumaczyć dlaczego nie wywołały we mnie tylu emocji jej garnki, książki,
płyty czy ogromny karton pełen różnokolorowych kłębków wełny oraz kilku par
drutów.
Podejrzewam, że w tej kwestii nie poradziłby sobie
nawet najlepszy psychoterapeuta.
Dziwne, prawda?
A jeszcze dziwniejsze jest to, że odkąd tu mieszkam
wyglądałam przez to kuchenne okno niezliczoną ilość razy i dałabym sobie uciąć
rękę, że wcześniej go tam nie było. No i byłabym kaleką.
Z zamyślenia wyrwało mnie ciche
klikniecie ekspresu, wyjęłam z szafki największy kubek jaki tylko udało mi się
znaleźć wśród licznej kolekcji szklanek z różnych, pewnie bardzo wybrakowanych
kompletów, po czym napełniłam go po sam brzeg kawą i z gracją świeżo zatrudnionej
kelnerki ruszyłam powoli i niepewnie w stronę mojej nowej sypialni na poddaszu,
zostawiając za sobą ślady w postaci pojedynczych czarnych kropel błyszczących
na podłodze.
Stanęłam
przed drzwiami, w jednej dłoni ściskając kubek gorącej kawy, drugą trzymając na
klamce, i już miałam na nią nacisnąć, kiedy pomysł przeszukania strychu uderzył
mnie niczym zabłąkany kamień wystrzelony z procy. Boleśnie i dotkliwie w
skutkach. Pomyślałam sobie, że skoro już i tak mam beznadziejny humor, którego
nie byłyby w stanie poprawić nawet lody zjedzone w towarzystwie Zosi, miło by
było pójść za ciosem i zdołować się jeszcze bardziej szperając w rzeczach
babci.
Wiem, że większości z was może się wydać co najmniej
dziwne, że jeszcze tego nie zrobiłam, uwierzcie,
mnóstwo razy chciałam się za to zabrać, ale na samą myśl o astronomicznej
ilości kartonów piętrzących się w każdym kącie mój zapał dusił się zarodku.
Nie
namyślając się zbyt długo nad tym czy aby na pewno to dobry pomysł, obróciłam
się zamaszyście na pięcie rozlewając wokół siebie gorącą kawę i pospiesznym
krokiem ruszyłam w stronę starych, masywnych drzwi, za którymi kryła się nikomu
nieznana przeszłość babci Róży.
Szarpnęłam za klamkę, a z moich ust
wyrwał się głośny pomruk przerażenia mieszającego się z niedowierzaniem. Wiecie
co mi wtedy przyszło do głowy? Że na szczęście strych nie jest zbyt duży i
strach pomyśleć co by było gdyby rozmiarem dorównywał salonowi. Babcia pewnie
byłaby przeszczęśliwa, w końcu przybyłoby jej kilka dodatkowych metrów, na
których mogłaby zachomikować swoje bibeloty, a ja musiałabym poświęcić ciągnące
się w nieskończoność godziny wypijając przy tym hektolitry kawy i melisy żeby
zapanować nad tym chaosem.
Przyznam, że nie za bardzo wiedziałam jak się za to zabrać
i od czego zacząć, najchętniej wyszłabym stamtąd, zamknęła za sobą drzwi i
zapomniała, że istnieje to pomieszczenie, ale z drugiej strony paląca mnie od
środka ciekawość i chęć rozwiania tajemnicy jaką niewątpliwie było życie babci
nie dawała mi spokoju i nie pozwalała ot tak po prostu stamtąd wyjść.
Wzięłam
więc kilka głębokich oddechów i nie tracąc czasu usiadłam po turecku na
podłodze zaglądając do dużego pudła, które stało praktycznie na samym progu.
Nie miałam zamiaru niczego wyrzucać, ale kiedy otworzyłam
karton i zobaczyłam ciuchy babci doszczętnie zjedzone przez mole stwierdziłam,
że czas najwyższy coś z tym zrobić.
Niemal
od razu przed oczami stanęła mi Małgosia Rozenek w roli perfekcyjnej pani domu,
która uświadamiała załamane i bliskie obłędu kobiety, że w porządkowaniu zagraconych
pomieszczeń najważniejsza jest segregacja, a co za tym idzie pozbycie się
niepotrzebnych szpargałów!
Święta
prawda i w mojej sytuacji jedyne możliwe rozwiązanie.
Muszę
przyznać, że szłam jak burza otwierając pudło za pudłem, uważnie przeglądając
jego zawartość, a potem odrzucając rzeczy na jeden z trzech stosów, mając do
wyboru „śmieci”, „PCK” i „to się jeszcze przyda”. Chyba nie muszę mówić który z
nich cieszył się największym powodzeniem?
Wybaczcie, ale nie będę się rozwodzić
nad każdą rzeczą, której poświęciłam dłuższą bądź krótszą chwilę uwagi, gdybym
chciała to zrobić, wierzcie mi lub nie,
szybciej bym się zestarzała niż zdołała to wszystko wymienić i opisać.
W
każdym razie po blisko trzech godzinach zabawy w Sherlocka udało mi się
przejrzeć masę rupieci, które właściwie nic nie wniosły w moje śledztwo,
powiększyły jedynie rosnący w oczach stos śmieci, składający się głównie ze
starych ciuchów, pożółkłych, śmierdzących stęchlizną książek, głównie niemiecko
i rosyjskojęzycznych, przynajmniej tak przypuszczam, maskotek, których
wystraszyłoby się każde nawet najodważniejsze dziecko oraz sztucznych kwiatów z
powyginanymi w każdą stronę łodyżkami.
Jak można zagracać sobie dom takimi klamotami?
Dziwne, ale jeszcze dziwniejsze jest to co działo się
potem!
Byłam zmęczona i zrezygnowana, a przede wszystkim
rozczarowana bezowocnymi godzinami przewalania pudeł, i przyznam szczerze, że
nie marzyłam o niczym innym jak wyjść stamtąd, zamknąć za sobą drzwi, po czym
zadzwonić do Zośki i zaprosić ją do siebie na pogaduszki. Właściwie to już
sięgałam po telefon, kiedy w oczy rzuciła mi się niewielka, stojąca na szafce
drewniana szkatułka. Wstrzymując oddech uchyliłam delikatnie wieczko i po raz
setny tego dnia zamarłam.
Wyścielone granatowym atłasem wnętrze kryło niewielkie,
czarno-białe zdjęcie, na którym wysoki, krępy mężczyzna, ubrany w wojskowy
mundur stał wyprostowany niczym naciągnięta struna z rękoma przylegającymi
ciasno wzdłuż tułowia. Wyglądał młodo, dałabym mu osiemnaście, góra dwadzieścia
lat, niestety odległość z jakiej zostało zrobione oraz wyraźne ślady upływu
długich lat sprawiły, że fotografia była niewyraźna a ja mimo usilnych starań
nie mogłam przyjrzeć się dokładnie twarzy tego mężczyzny. Piszę „tego mężczyzny”
bo jestem więcej niż pewna, że nie był to dziadek. Przynajmniej tak mi
podpowiada moja kobieca intuicja. Na odwrocie drobnym, nieco pochyłym i
niedbałym pismem nakreślone było kilka zdań, które wywołały we mnie nagły atak
płaczu.
15 lipca 1968
Najdroższa memu sercu Różyczko!
Dziś twoje urodziny, pewnie od samego rana z
uśmiechem na ustach wysłuchujesz życzeń składanych ci przez bliskich. Żałuję,
że i ja nie mogę spojrzeć w twe roziskrzone oczy, uścisnąć ci dłoń i życząc z
całego serca wszystkiego co najlepsze, ucałować twoje zarumienione policzki.
Dopadła mnie dziś wyjątkowo okrutna żałość. Tyle kilometrów od ciebie… Tyle dni
osobno… Umarłbym z tęsknoty, ale przy życiu trzyma mnie jeszcze nadzieja, że po
moim powrocie znajdziemy sposób by choć chwilę pobyć tylko we dwoje. Sami, jak
wtedy. Pamiętasz?
Bądź zdrowa, moja Różyczko i módl się za mnie.
Wtedy w kieszeni moich spodni odezwał się stłumiony
dźwięk telefonu. Załzawionym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz. Pan Szymon…
Dzwonił do mnie mężczyzna, na punkcie którego oszalałam i już po kilku minutach
rozmowy straciłam dla niego głowę, marząc o nim każdego wieczoru przed pójściem
spać. Być może odebrał już auto z naprawy i chciał umówić się ze mną na tą
słodką herbatę, którą przegrałam w zakładzie, a ja najzwyczajniej w świecie nie
odebrałam. Siedziałam zapłakana na podłodze, w jednej dłoni ściskając wyblakłą
fotografię, w drugiej telefon, a jedyne na co było mnie stać to przyglądanie
się jak imię pana Szymona wesoło podryguje na ekranie w rytm skocznej melodii.
Dziwne?
Bardzo dziwne i właściwie do tej pory nie pojmuję jak
to możliwe, że nie odebrałam. Cóż widocznie tak miało być. Nie ma co się nad
tym rozwodzić.
Kiedy telefon zamilkł, a ekran z powrotem zrobił się
czarny wróciłam wzrokiem do listu, czytając na głos nakreślone słowa z uwagą
grafologa przyglądając się pochyłym i aż nadto niekształtnym literom.
– Piętnasty lipca tysiąc dzie… – zaczęłam i niemal
natychmiast poczułam nieprzyjemne skurcze w żołądku, a łomoczące serce o mały
włos, nie pokiereszowało mi wszystkich żeber. – Przecież dziś jest piętnasty
lipca – powiedziałam łamiącym się głosem, ocierając drżącą ręką gęste krople
potu, które zrosiły moje czoło – Urodziny babci! – Krzyknęłam i zerwałam się z
miejsca na równe nogi, odrzucając na podłogę drewnianą szkatułkę.
A potem wszystko działo się w przyspieszonym tempie!
Zbiegłam na dół po schodach. Kurczowo trzymając się
poręczy zeskoczyłam z kilku ostatnich schodków i wpadłam do kuchni. Z szafki
wyciągnęłam opróżnioną do połowy butelkę wina oraz nierozpieczętowaną paczkę
mlecznych wafelków, które kupiłam na wypadek wizyty pana Szymona i zarzucając
na ramiona wiszącą na krześle bluzę wybiegłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi
z głośnym hukiem.
Szczerze mówiąc zupełnie nie pamiętam drogi na
cmentarz. Właściwie to nawet nie jestem pewna czy z kimkolwiek wymieniłam
uprzejme „dzień dobry” albo czy w ogóle kogokolwiek mijałam, wiem jedynie, że
nie przestawałam biec, kompletnie nie zwracając uwagi na wzbierający na sile
deszcz oraz głębokie kałuże, które rosły z każdą chwilą zalewając dziurawy
asfalt. Po prostu gnałam przed siebie, czując jak trampki na moich stopach robią
się coraz cięższe od zawrotnej ilości wsiąkniętej w nie wody, a potargane
kosmyki moich włosów kleją się do mokrej od deszczu i łez twarzy.
– Sto lat babciu – wydyszałam stając przed nagrobkiem
z ciemnego granitu, patrząc tęsknym wzrokiem na wygrawerowaną datę urodzin
babci. – Wszystkiego dobrego – jęknęłam, z trudem starając się zapanować nad
łamiącym się głosem i rosnącym w gardle uciskiem, po czym wyjmując z torby
butelkę wina oraz czekoladowe wafelki usiadłam na płycie pomnika.
– Co tu robisz? – Usłyszałam za sobą niski, nieco
zachrypnięty głos i omal nie umarłam ze strachu. Byłam więcej niż pewna, że na
cmentarzu z racji beznadziejnej pogody nie ma żywej duszy, oczywiście oprócz
mnie, a tu taka niespodzianka. Chociaż słowo „niespodzianka” pasuje tu jak
kwiatek do kożucha.
– Matko boska! – wzdrygnęłam się, czując jak po mojej
skórze rozchodzą się ciarki, a każdy włos na moim ciele staje dęba. Oczyma
wyobraźni widziałam za sobą półprzezroczystą zjawę z wbitym w okolice serca
krwawym sztyletem i ogromną raną na głowie, lub chorego psychicznie
zwyrodnialca, który lubuje się w mordowaniu młodych kobiet pośród nagrobków,
zniczy i wieńców pogrzebowych.
– Spokojnie, to tylko ja – nagle głos dobiegający zza
moich pleców wydał mi się dziwnie
znajomy. Zacisnęłam trzęsącą się dłoń na szyjce butelki z winem i niespiesznie
odwróciłam się do tyłu.
No jasne! Pan Cham we własnej osobie!
– Jakoś wcale mnie to nie pociesza – syknęłam czując
jak cały strach, którym byłam ogarnięta, ustąpił miejsca złości i przyznam, że
w tamtym momencie naprawdę wolałam zobaczyć za sobą jakiegoś przerażającego do
szpiku kości upiora czy psychopatę. To nic takiego w porównaniu ze spotkaniem z
tym jakże aroganckim i przekonanym o swojej wyższości chłopakiem o czym już
dwukrotnie miałam okazję się przekonać. Jednak tym razem…
No dobra, po kolei, nie będę wyprzedzać faktów!
– Pytałem co tu robisz? – stanął przede mną, taksując
mnie ciekawskim spojrzeniem. Wyglądał naprawdę dziwnie. Wiem, może troszkę
nadużywam tego słowa, ale sądzę, że za chwilkę przyznacie mi rację. Mimo
chłodnego i rzęsistego deszczu, miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem, która
przemoczona do suchej nitki przywarła do jego ciała, podkreślając muskularną
sylwetkę, spodnie w moro oraz czarne, skórzane buty, sięgające za kostkę, i gdyby
nie fakt, że były niechlujnie zawiązane potarganymi i w niektórych miejscach
przetartymi sznurówkami a do tego całe oblepione błotem, można by było
pomyśleć, że urwał się z wojskowej musztry.
– Siedzę, nie widzisz? – bąknęłam i pociągnęłam długi
łyk wina, czując jak przyjemne ciepło alkoholu rozchodzi się po moim ciele, a
tkwiąca w gardle, niemalże dusząca gula powoli zanika.
– To widzę, ślepy nie jestem, ale nie rozumiem
dlaczego.
– Wcale nie musisz rozumieć!
– A ty wcale nie musisz być taka opryskliwa! –
Skrzyżował ręce na piersi, wyprostował się jak struna, wypinając do przodu
klatkę piersiową, a jego twarz przybrała doskonale mi znaną minę pod tytułem „nie
radzę ci ze mną zadzierać”. Jestem pewna, że gdyby nie buzująca we mnie złość i
rozżalenie z powodu straty babci oraz wypity alkohol, który niewątpliwie
dodawał mi otuchy pewnie bym się przestraszyła i próbując załagodzić sytuację,
odpowiedziałabym uprzejmie na każde zadane przez niego pytanie, a potem
uciekłabym do domu i zamknęła się w nim na cztery spusty. Tak na wszelki
wypadek! Jednak tym razem każde jego słowo, spojrzenie, a nawet najdrobniejszy
ruch, wszystko to doprowadzało mnie do szału i działało jak woda na młyn.
Nakręcało i pobudzało!
– Ja opryskliwa? I kto to mówi? Mam ci przypomnieć
nasze dwa ostatnie spotkania? Proszę bardzo! Najpierw mało nie zginęłam pod
kołami twojego motoru, a potem…
– Jeśli mogę wtrącić, zapomniałaś dodać „z własnej
głupoty” – wszedł mi w słowo, prychając pod nosem ironicznym śmiechem. Miałam
ochotę na niego skoczyć, przywalić mu między oczy butelką, na tyle mocno, by
nigdy więcej nie przyszło mu do głowy traktować mnie, i nie tylko mnie, w taki pogardliwy
i poniżający sposób. I pewnie bym to zrobiła, gdyby nie strach przed jego
reakcją. Nie znam go zbyt dobrze, właściwie to wcale go nie znam, ale wiem, że
nie ma żadnych hamulców i stać go naprawdę na wszystko.
– A ty po co tu przylazłeś? Jeśli chciałeś mnie
kolejny raz doprowadzić do białej gorączki, to brawo, znów ci się to udało, a
teraz możesz już sobie iść i zostawić mnie w spokoju! – Słowa wypadały z moich
ust z prędkością karabinu maszynowego, a głos łamał mi się coraz bardziej nie
tyle przez gniew co przez wzbierający we mnie, coraz trudniejszy do opanowania
płacz.
– Ej, ej, ej, spokojnie. Naprawdę nie chciałem cię
wkurzyć – wyciągnął przed siebie ręce w obronnym geście i powoli, przesuwając
się dosłownie o milimetry zaczął się do mnie zbliżać, co najmniej jakby brał
udział w jakiś zawodach a za zadanie miał opanować rozjuszonego, wierzgającego
konia.
– To trochę ci nie wyszło – drżącą dłonią otarłam
policzek, mokry od grubych kropel deszczu oraz mieszających się z nimi jeszcze
grubszych łez.
– Przepraszam
– kucnął przede mną, opierając kolano na rozmokniętej ziemi i uniósł moją głowę
w górę zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. – Naprawdę nie chciałem cię
wkurzyć – szepnął, a wiszącą między nami nadzwyczaj dziwną i zupełnie
niecodzienną atmosferę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu wydobywający się z
kieszeni jego bojówek. – Naprawdę mam dość tej szarpaniny między nami – dodał z
szerokim uśmiechem na ustach nie spuszczając ze mnie wzroku, ignorując przy tym
przychodzące połączenie.
– Nie odbierzesz?
Klara Jońska mistrz idiotycznych i nonsensownych
odpowiedzi melduje się w gotowości!
– To nic ważnego – wzruszył ramionami nawet nie
sprawdzając, kto próbował się do niego dodzwonić. – To co, powiesz mi czemu siedzisz
w taką pogodę na grobie… – przeniósł wzrok na płytę z wygrawerowanym imieniem
babci – pani Róży, popijasz wino i opychasz się ciastkami?
– Świętuję urodziny.
– Przyznam, że dziwny sposób na obchodzenie urodzin –
uniósł w górę brew widocznie zaskoczony moją odpowiedzią, po czym wyciągnął w
moją stronę dłoń, a kiedy mu ją podałam, uścisnął ją delikatnie i potrząsnął
kilka razy – W takim razie życzę ci wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia,
szczęścia, spełnienia marzeń, samych sukcesów i…
– Dziękuję, ale to nie ja jestem solenizantką –
wybuchnęłam śmiechem widząc jego zdezorientowaną minę. Dziwne a jednocześnie
zabawne z jaką łatwością przychodziło mi dziś balansowanie między różnymi,
zupełnie skrajnymi emocjami. Z początku gniew i chęć zdzielenia go boleśnie
butelką po winie, potem rozpacz i usilne powstrzymywanie płaczu, następnie
zaskoczenie i zupełna dezorientacja kiedy klęknął przede mną i szczerze mnie
przeprosił, a teraz śmiech i przyjemna atmosfera, a to wszystko w ciągu
zaledwie pięciu minut.
Dziwne? Dziwne, ale jeszcze dziwniejsze jest to, że od
momentu kiedy mnie przeprosił aż do chwili kiedy odprowadził mnie do domu nie
pokłóciliśmy się ani razu. Kurczę, nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego
napiszę, ale muszę przyznać, że naprawdę było miło.
Troszkę wybiegłam do przodu z rozwojem akcji i już na
wstępie zdradziłam wam co działo się potem, ale mam nadzieję, że mi to
wybaczycie i będziecie czytać resztę historii z równym zapałem i
zaciekawieniem. Oczywiście, jeśli takowe mieliście J
– W takim razie czyje urodziny świętujesz?
– Babci – znacząco kiwnęłam głową w stronę pomnika, po
czym wetknęłam czekoladowego wafelka do dużej, okrągłej doniczki, w której rozwijały
się liczne pąki żółtych i fioletowych bratków, a na rosnącą dookoła grobu trawę
wylałam kilka kropel wina. Całe szczęście, że byliśmy sami na cmentarzu, w
przeciwnym razie, jestem więcej niż pewna, że jakaś życzliwa osoba
zawiadomiłaby odpowiednie osoby o moim niepoczytalnym zachowaniu i w przeciągu
kilku chwil zostałabym wyprowadzona stamtąd w kaftanie bezpieczeństwa i
zamknięta w pokoju bez klamek, uznana za chorą psychicznie i niebezpieczną dla
otoczenia.
– Myślisz, że twoja babcia miałaby coś przeciwko,
gdybym dołączył do grona imprezowiczów?
– Myślę, że nie, pod warunkiem, że powstrzymasz się od
zgryźliwości i jadowitych uwag.
– No przecież powiedziałem, że źle zaczęliśmy i nie
tak powinna wyglądać nasza znajomość – usiadł obok mnie i podpierając się z
tyłu rękami, wyciągnął przed siebie nogi krzyżując je w kostkach, jakby właśnie
siedział na wygodnym, miękkim łóżku, a nie zimnym i mokrym nagrobku.
– Tak? Dziwne, bo nic takiego nie słyszałam.
– No, nie dosłownie, ale taki był sens – ciszę
ponownie przerwał dźwięk przychodzącego połączenia, sięgnął do kieszeni, jednak
zamiast telefonu wyciągnął paczkę papierosów – Chcesz?
– Nie palę – powiedziałam nie do końca zgodnie z
prawdą. Fakt, czasami w kryzysowych sytuacjach zdarza mi się puścić dymka, ale
muszę być wtedy naprawdę wytrącona z równowagi. Dziwne, że odkąd przyjechałam
do Stodolnej, ani razu nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zapalić, mimo że
spotkało mnie sporo trudnych sytuacji. – Nie odbierzesz? Może to coś ważnego? –
zapytałam przekrzykując głośny dźwięk przychodzącego połączenia.
– Nie sądzę – zaciągnął się dymem, po czym wyciągnął
dłoń po butelkę wina, którą ściskałam w ręce i pociągnął długi łyk. – Pani
zdrowie – uprzejmie kiwnął głową w stronę granitowej płyty, z której
przyglądała się nam uwieczniona na czarno-białej fotografii uśmiechnięta twarz
babcia Róża.
– Znałeś ją?
– Wiesz, małe wioski mają to do siebie, że naprawdę
ciężko jest kogoś nie znać. Co prawda nigdy nie rozmawialiśmy, ale czasami
widywałem twoją babcię w sklepie albo przed domem kiedy kosiła trawę czy
plewiła grządki w ogródku. I to tyle.
– Szkoda, miałam nadzieję, że się czegoś od ciebie
dowiem.
– Nie utrzymywałyście kontaktu?
– Utrzymywałyśmy dokąd żył tata. Ostatni raz widziałam
ją jakieś dwanaście lat temu, spędzałam tu wakacje, potem tata zginął w wypadku
na budowie, mamie kompletnie odwaliło, a babcia przestała się odzywać.
– Nie byłaś ciekawa co się z nią dzieje? Nie
próbowałaś się dowiedzieć?
– Miałam wtedy siedem lat, co takie małe dziecko może
wiedzieć o życiu? Nic. Jest ślepo zapatrzone w mamusię i z naiwnością wierzy w
każde jej słowo.
– Myślisz, że to przez nią urwał się wam kontakt? –
jego zaangażowanie w rozmowę i chęć wysłuchania tego co mam do powiedzenia naprawdę
mnie zadziwiły. Po naszych dwóch spotkaniach, które delikatnie mówiąc nie
należały do przyjemnych, sądziłam, że nie stać go na jakiekolwiek przejawy
człowieczeństwa. Dobrze wiedzieć, że się myliłam.
– Nie mam pewności, ale chyba tak. Żyłam w kompletnej
niewiedzy, aż do czasu kiedy kilkanaście dni temu dostałam list od babci, w
którym napisała, że skoro go czytam to jej już nie ma na wśród żywych, i że
przekazuje mi w spadku swój dom, zapewniając że nigdy mnie nie przestała kochać
i ubolewa nad tym, że nasze drogi się rozeszły. Mało zawału nie dostałam. W
jednej chwili siedziałam w swoim małym pokoju, którego nie znosiłam, jak co
dzień kłócąc się z matką, a już po chwili stałam na dworcu czekając na pociąg.
– Przykro mi – położył swoją dłoń na mojej i zamknął
ją w mocnym uścisku dodając mi tym większej otuchy niż wszystkie słowa –
Przepraszam, nie jestem zbyt dobry w pocieszaniu ludzi – ułożył usta w wąską
linię i wzruszył ramionami z rezygnacją.
– W porządku – uśmiechnęłam się przez łzy, wzięłam z
jego rąk prawie już pustą butelkę wina i wypiłam ostatni łyk. – To dlatego
staram się dowiedzieć o babci czegokolwiek.
– Jeśli szukasz informacji powinnaś pójść do sklepu i
zapytać panią Lodzię. Ona jest jak Google wie wszystko o wszystkich. Fakt
faktem często wiele rzeczy wyolbrzymia, wiele przeinacza ale w końcu w każdym
kłamstwie jest ziarnko prawdy.
– O nie, nie. Byłam dwa dni temu w sklepie i widziałam
panią Lodzię w akcji. I uwierz mi, że jeśli będzie trzeba będę pukać od drzwi
do drzwi i pytać każdego mieszkańca Stodolnej o babcię i dopiero wtedy, jeśli niczego
się nie dowiem pójdę do tej przemiłej pani.
– Taka ostateczność?
– Dokładnie tak. Z własnej, nieprzymuszonej woli, nie
podpisałabym na siebie takiego cyrografu. A jeśli już o tym mowa, to wyobraź
sobie, że ostatnim razem robiąc zakupy zupełnie niechcący usłyszałam jak pani
Lodzia razem z panią Janinką debatowały na temat jakiegoś dziwnego zdarzenia na
drodze, którego świadkiem był niejaki pan Lutek – wybuchnęłam głośnym śmiechem,
przypominając sobie widok dwóch pań siedzących przy okrągłym stoliczku i
popijających kawę z malutkich filiżanek. – Podobno, jakiś „diabeł wcielony” tak
przynajmniej tego chłopaka nazwała pani Lodzia, co chwilę zajeżdżał drogę temu
drugiemu, hamował gwałtownie, slalomem jechał i nie pozwalał się wyminąć, tak
że ten drugi, co podobno dobrze i zgodnie z przepisami jechał mało w rowie nie
wylądował i…
– Może i jechał dobrze, ale najwidoczniej zapomniał
nie ma prawa tu w ogóle być i ktoś musiał mu o tym przypomnieć – wszedł mi w
słowo, czym kompletnie zbił mnie z pantałyku. Wydawało mi się, że ta historia i
sposób w jaki obie panie ją przeżywały, rozśmieszy go równie mocno jak mnie,
byłam więcej niż pewna, że będziemy trzymać się za brzuchy i płakać ze śmiechu,
a tu wprost przeciwnie. Jego twarz stała się zacięta i wroga, a zbielałe
knykcie świadczyły o sile z jaką zacisnął pięści. I wtedy to do mnie dotarło.
Tym „diabłem wcielonym” był nie kto inny jak właśnie on!
– Przepraszam, nie wiedziałam, że… – głośno
przełknęłam ślinę, szukając w głowie odpowiednich słów, którymi mogłabym go
uspokoić i sprawnie wybrnąć z trudnego tematu. – Nie sądziłam, że mówią o tobie,
tak mi głupio, nie chciałam cię zdenerwować. To dlatego twój motor jest w
naprawie?
– Tak, ale to nic takiego, gorzej z jego wycackaną
limuzyną – zaśmiał się pogardliwie, widocznie zadowolony z wyniku przepychanki
na drodze.
– Mogę zapytać kim jest ten drugi chłopak?
– Sorry, ale nie chcę o tym mówić, dobra? Zostawmy już
ten temat i zbierajmy się do domu. Wino wypite, ciastka zjedzone, przeziębienie
gwarantowane – spojrzał wymownie na nasze włosy i ubrania, z których ciurkiem
spływała woda – więc najwyższa pora kończyć imprezę.
– Dobry pomysł – podniosłam się z miejsca, czując
nieprzyjemne mrowienie w zastałych nogach.
Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, ja zupełnie nie
wiedziałam co powiedzieć, by znów przez przypadek nie trafić w jakiś trudny
temat, on sądząc po głębokich, miarowych oddechach starał się opanować i
rozluźnić.
– Przepraszam – wycedził, kiedy zatrzymaliśmy się
przed moim domem – Nie chciałem, żeby zrobiło się niezręcznie.
– Nie przepraszaj, po prostu nadepnęliśmy na
temat-minę, trochę nas poturbowało, ale nie rozsadziło – roześmiałam się,
próbując przeistoczyć wszystko w żart. Nie trudno się domyśleć, że wyszło
nienaturalnie i z marnym skutkiem, ale przynajmniej próbowałam, a potem stało
się coś naprawdę dziwnego, czego kompletnie się po sobie nie spodziewałam. –
Chcesz wejść na herbatę i trochę się zagrzać? – Nie wiem jakim cudem
zaproponowałam mu coś takiego.
– Przepraszam, ale powinienem już pójść, mam jeszcze
coś do załatwienia – przeczesał palcami mokre włosy, błądząc wzrokiem gdzieś
obok mnie.
– W takim razie dziękuję za towarzystwo
i odprowadzenie do domu.
– Cała przyjemność po mojej stronie –
wsunął ręce w kieszenie spodni i powolnym krokiem ruszył jak się domyślam w
stronę swojego domu lub tej „sprawy” niecierpiącej zwłoki, która niestety a
może i stety stanęła na drodze naszemu spotkaniu przy herbacie.
Dopiero po tym jak weszłam do domu i
zamknęłam za sobą drzwi na klucz poczułam niewysłowioną ulgę. Mogłam nareszcie
zdjąć ciuchy przemoczone do ostatniej suchej nitki, napić się gorącej czekolady
tonącej w zawrotnej ilości bitej śmietany i najzwyczajniej w świecie usiąść na
kanapie i pomyśleć o tym wszystkim co się dziś wydarzyło.
Już sama nie wiem co było dziwniejsze,
znalezione na strychu zdjęcie, nieodebranie telefonu od pana Szymona, składanie
nieżyjącej babci życzeń z okazji urodzin oraz siedzenie na jej pomniku, picie
wina i wtykanie do doniczki czekoladowych wafelków czy może bądź co bądź
należące do miłych spotkanie z…
No nie, nie wierzę, nawet nie wiem jak
on ma na imię.
Brawo Klara! Gratuluję głupoty!
awwwwwwww
OdpowiedzUsuńkocham to
szkoda, że nie było cię tyle czasu, bo tęskniłam hihi
ale rozdział >>>>>>
czekam na kolejny :)
och, jak miło mi czytać, ze ktoś za mną tęsknił. Postaram się już nie znikać i regularnie dodawać posty :P
Usuńzdradzę ci w tajemnicy, ze już zaczynam pracować nad kolejnym.
A tak poza tym to próbuję wejść na twojego bloga i nie mogę, zmieniłaś adres, a ja nic o tym nie wiem? :)
Jej, Pan Cham wcale nie taki chamski :D Ale niech czasem rzuci jakimś tekstem, żeby było weselej, ok??? :P
OdpowiedzUsuńI dobrze, że nie odebrała tego telefonu. Ja jakoś nie lubię już pana Szymona, w pewien DZIWNY i niewytłumaczalny sposób wolę Pana Ch ;)
Czekam, z niecierpliwością, na nn ;)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. A u mnie kilka ważnych informacji ;)
Czasem nawet i Pana Chama stać na przebłyski człowieczeństwa, ale nie ma co się przyzwyczajać, pewnie szybko mu to minie :)
UsuńPan Szymon DZIWNY :) He he to słówko jest jednak niezastąpione :)
pozdrawiam serdecznie żelciu ♥
Super Klara wciąż mnie zaskakuje ;) i rozmiesza.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie wspaniałe podoba mi sie narravja pierwszoosobowa. Wspaniała i pomysłowa fabuła. Pozdrawiam :)
a dziękować, dziękować
Usuńoczywiście zapraszam częściej
♥♥♥
Co Pan Cham robił na cmentarzu ? Coś mi się wydaje , że Pan Szymon miałatą kolizje z Panem Chamem :D
OdpowiedzUsuńDobre pytanie Olcza, co też go poniosło na ten cmentarz, coż Klara była tak zaskoczona, ze nawet nie przyszło jej do głowy zapytać go o to! Masz ci los :)
Usuńmi też się wydaje, ze dobrze ci się wydaje! Albo faktycznie to oni mieli tą kolizję, albo to taki zbieg okoliczności :0
♥♥♥
Wiem! Wiem! Wiem!
OdpowiedzUsuńWiem, czyj styl pisania przypomina mi twój styl pisania! Po jedenastu rozdziałach to odkryłam (genialna ja!). Szwaja! Monika Szwaja. A przynajmniej podobnie pisała książkę ,,Stateczna i postrzelona".
Ten pan w mundurze to dziadek Pana Chama? Uwielbiam buszować na strychach i cieszę się, że doszłaś to tego momentu w opowiadaniu. Tam jest tyle skarbów...
Pozdrawiam.
Zapewniem cię, ze to nie ostatni rozdział "ze strychu" ma jeszcze sporo kartonów do przekopania! Może znów natknie się na coś ciekawego?
UsuńPorównanie do pani Moniki? Cóż za komplement, bardzo dziękuję :)
♥♥♥
Może ten dzień był trochę dziwny, ale dwie nawet dobre rzeczy się stały.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa kim jest ten mężczyzna, który napisał list do babci Klary. Jak to nie był dziadek to może to jakaś jej miłość z młodych lat. Może w późniejszym czasie Klara dowie się czegoś więcej na ten temat.
Pan Chamski przeprosił Klarę za zdarzenia na poprzednich dwóch spotkaniach. Dobrze, że chciał zacząć znajomość od nowa. Może on okazać się fajnym chłopakiem i Klara będzie miała nowego znajomego w nowym miejscu.
Czekam na kolejny rozdział.
Oby przejaw ludzkiego zachowania Pana Chama nie okazał się tylko ciszą przed burzą...
UsuńCoś mi tu szczerze mówiąc nie pasuje :)
ale fakt faktem przeprosił, wiec ma plusa.
a jeśli chodzi o zdjęcie to niestety było niewyraźne, a podpisu na odwrocie też nie było, wiec zagadka ciągle pozostaje nierozwiązana.
Pozdrawiam Kochana
♥♥♥
Długo Cię nie było, ale strasznie się ciesze, że w końcu wróciłaś.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! Jestem pod wrażeniem!
Pozdrawiam!
Oj to prawda, nawet bardzo dłuuuugo, przyznam, ze kilka razy nawet zaczynałam coś pisać, ale nic mi nie wychodziło, nie potrafiłam się skupić na tym co chcę napisać przez to zawirowania w prawdziwym życiu, ale już jest ok i mam nadzieję, ze będzie tylko lepiej.
UsuńCieszę się, ze ty się cieszysz z mojego powrotu
♥♥♥
Hah! Akuku! Tak, tak. Komentarze ostatnio sobie wcześniej rozpisuje, bo potem w połowie zapominam, co chciałam napisać. Teraz przepisuje :P
OdpowiedzUsuńRozdział mega długi, z mega małą jak na moje oko czcionką, albo dziś mi się tak wydaje o tym świetle zrąbanym xD
Intryguje mnie ten list do babci Klary, kto mógł go napisać? Pewnie bardzo bliska jej sercu osoba.
Nie odebrała? No i ? :P Dobrze. Ehhh... Jakoś się zraziłam do Pana Szymona... i nie lubię go i koniec, o!
CZEKAM NA KOLEJNĄ :* <3
Wyobraź sobie, że to i tak jest skrócona wersja :)
UsuńNaprawdę nie potrafię pisać krócej, staram się, ale no nie wychodzi mi to zupełnie. Tym rozdziałem to już w ogóle pobiłam rekord, bo liczy sobie ponad 24tys słów.
och widzę, ze pan Szymon sobie u ciebie nagrabił ale to dobrze, cieszę się, ze wzbudza jakiekolwiek emocje. Najgorzej to być obojętnym.
Dziękuję za piękne komentarze i spodziewaj się mnie jakoś koło weekendu u siebie :)
♥♥♥
Jak tu weszłam, to miałam w pierwszej chwili dylemat czy na dobry blog weszłam;D Ale dobrze jest czasem zmienić coś w wyglądzie. Aż inaczej się potem wchodzi na bloga:D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pojawił się wreszcie WRESZCIE rozdział. Wyczekaliśmy się! Mam nadzieję, że wena ci będzie teraz dopisywać i wrócisz do nas pełną parą. Ja jestem niecierpliwa jeśli chodzi o blogi, które lubię, a twoja historia naprawdę mi się podoba. Jedyne co nie trochę irytowało w tym rozdziale to te zbyt częste (jak dla mnie) zwroty do nas. W sensie, że Klara opowiada, opowiada i nagle zwraca się do czytelnika. Ja średnio lubię takie zabiegi. Wolę jak bohater po prostu mówi, co go spotkało i tych wtrąceń "możecie myśleć", "pewnie uważacie" itp. wydało mi się być trochę za dużo. Jakoś mnie to rozpraszało.
Bardzo zaciekawił mnie ten list... A w sumie to, czy babcia utrzymywała kontakt z tym facetem po ślubie z 'dziadkiem' czy przed;D Może Różyczka miała kochanka żołnierza? A to by było!
Ale największym zaskoczeniem było pojawienie się tego Chama w nowym wydaniu. Ciekawa jestem czemu nagle zaczął zachowywać się tak przyjaźnie. Choc na początku mnie wkurzył, gdy oczekiwał, że Klara wyspowiada mu sę z tego, co robi na cmentarzu, po co i w ogole. A co go to obchodzi! Ale potem... totalne zaskoczenie, bo totalna zmiana frontu. Ależ z niego zmienna duszyczka;D Ja nie byłam zaskoczona, że to o niego chodziło w historii Lodzi. Dziwi mnie trochę, że Klara się nie domyśliła;D Pan Cham pasuje do problemów.
Pozdrawiam! ;**
I czekam na kolejny ;)
Cześć, stwierdziłam, że zmiana szablonu jest nieunikniona, Klara jako pani domu, osoba, która jest, a raczej powinna być dojrzała, odpowiedzialna i stateczna powinna zerwać ze słodkim i trochę dziecinnym szablonem :)
UsuńOj tak rozdział pojawił się po ponad dwumiesięcznej przerwie, Boże jak ten czas szybko leci!!!
Wiesz jak tak sobie przeczytałam ten rozdział to faktycznie trochę za dużo tych wstawek.
Wiecej niż pewne, ze Różyczka miała jakiegoś adoratora i "coś" było między nimi na rzeczy. Klara będzie musiała się pobawić w Sherlocka i rozwiązać zagadkę, a może ktoś jej w tym pomoże?
Fakt zachowanie pana Chama było dość dziwne!
Pan Cham pasuje do problemów lepiej bym tego nie ujęła :)
Pozdrawiam i dziękuję za piękny komentarz
♥♥♥
A mnie się te wtrącanie właśnie bardzo podobają xD Tak więc gusta są różne. Ja cały czas odbieram to tak jakbym czytała internetowy pamiętnik Klary i stąd też zrozumiałe jest, że zwraca się do czytelników, pyta ich co myślą. Chyba nawet zacznę jej w komentarza odpowiadać na pytania i zwracać się bezpośrednio do niej, a nie do ciebie Mewo. Myślę, że miałabym przy tym kupę śmiechu i niezłą zabawę xD
UsuńList także mnie zaintrygował i nawet zaczęłam się zastanawiać czy ojciec Klary nie był bękartem, ale to tylko takie moje myśli złe i poplątane, bo ja wszędzie niucham intrygę, tajemnicę i najlepiej jeszcze wątek kryminalny, czyli gdyby babcia nie zmarła śmiercią naturalną, ale by ktoś jej pomógł zejść z tego świata. Gdy tak o tym myślę, to od razu Szymon staje mi przed oczami. Ależ ja się go czepiam.
Rozdział był raczej taki przejściowy, ale fajnie, że dałaś poznać Kubusia i że sobie z Klarą w końcu tak normalnie porozmawiali, bez przepychanek słownych. Aż momentami było widać, że to już dorośli ludzie, a nie dzieciaczki na podwórku kłócące się o to kto ma stać na bramce, a kto strzelać gole - we wcześniejszych opisach spotkań tak właśnie mi się kojarzyli.
Pozdrawiam i czekam na kolejny:
http://takamilosc.blogspot.com/
Hej!
OdpowiedzUsuńGenialny powrót!
Ten dzień dla Klary był faktycznie dziwny, a może bardziej zaskakujący i emocjonujący? Już samo przeszukiwanie strychu. Ja uwielbiam szperać w starociach :) W dodatku Klarze udało się znaleźć coś bardzo interesującego: zdjęcie i życzenia od tajemniczego młodzieńca, który może wcale nie jest taki tajemniczy? Byłoby świetnie, gdyby Klara odkryła, kim jest mężczyzna ze zdjęcia.
Zaskakujące, że akurat w dzień urodzin babci znalazła to zdjęcie. To chyba przeznaczenie ;-), że dzięki temu przypomniała sobie o ważnym dniu i udała się "świętować" na cmentarz. W końcu spotkała nie byle kogo, ale samego Pana Chamskiego. Chłopak, w gruncie rzeczy, wcale nie jest taki, za jakiego go uważała. Może jest lepszy niż Pan Szymon. Czyżby to obaj delikwenci mieli kolizję na drodze? W końcu samochód Pana Szymona był w naprawie... Na pewno właśnie tak było!
Może Pan Szymon nie jest taki idealny, jak go sobie wyobraża Klara.
Czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam i bardzo Ci dziękuję za pamięć i za pozostawienie po sobie śladów w postaci komentarzy. Wielkie dzięki!
Cześć :)
UsuńFaktycznie to, ze Klara znalazła zdjecie z życzeniami na odwrocie właśnie w dniu urodzin babci było albo psikusem od losu, albo niesamowitym wręcz zbiegiem okoliczności.
Och pan Chamski okazał tego dnia wiele cech, o które bym go nawet nie podejrzewała. Cóż, może nawet on ma czasami przebłyski człowieczeństwa, ale chyba bym się do tego nie przyzwyczajała! :)
Również pozdrawiam cię serdecznie, i nie dziękuj kochana za komentarze, czytam twoje opowiadanie z ogromną przyjemnością :)
♥♥♥
Od razu wybacz, że krótko, ale ze względu na egzaminy i zmiany na blogu mam ograniczony czas i nie wiem, jak go rozdzieli między wszystkimi. W kazdym bądź razie bardzo podobał mi się początek. Nie wiem, było w tych słowach coś takiego, co mnie od razu przyciąga i każe czytać dalej. Jakis taki spokój panował, chociaż zapowiedziana była katastrofa. No i te powtarzające się słowa. Ludzie mówią, że to źle, ale ja bardzo lubię, gdy ktoś wykorzystuje powtórzenia, aby nadać ton wypowiedzi i prezentowanemu fragmentowi.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ta babcia Róża to trochę taka moja mama. Ona tez uwielbia zbierać jakieś szpargały, twierdząc, że kiedyś na pewno się przydadzą... Problem jest tego typu, że nie przydały się jeszcze nigdy, a tylko leżą i leżą, zastawiając miejsce... Nie wiem, ja to nazywam manią chomikowania i strasznie mnie to denerwuje. Pewnie dlatego, że sama lubię porządek i ład, którego nie można doświadczyć, gdy ma się taki ogrom rzeczy.
Pozdrawiam i informuję, że zmienił się adres mojego bloga
Od teraz można mnie znaleźć tutaj:
mowiacslowami.blogspot.com
Jednak znalazłem czas, bo zachciało mi się jeść i gotowałem w nocy jajka i czekać na nie musiałem, tak więc byłą chwilka, by ciebie przeczytać.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że nie rozumiem tej tęsknoty Klary za babcią, przejmowaniem się jej urodzinami, itd, bo przecież, gdy staruszka żyła, to Klara ani razu w urodziny, ani w dzień babci nawet jej pocztówki nie wysłała. Wydaje mi się to być takie robione z jje strony nagle na pokaz, bo niby tak trzeba, bo tak powinna odczuwac, więc sama się do tego odczuwania przymusza i wprowadza w takie stany. Między nimi (klarą i babcią) nie było żadnej zażyłości, więc po cóż nagle to zmieniać. Jasne, że Klara była mała, gdy ojciec umarł itd, ale potem dorosła i mogła jako 12 latka sama przyjechać na wioskę i sprawdzić, albo potem gdy już miała 14 lat. A jeśli nie sprawdziła, to nie kupuję tego jej płaczu za babunią. Mogła oczywiście w zamian za spadek, tak w formie podziękować iść na grób i położyć kwiaty, czy zapalić świeczkę, ale pić tam i jeść wafelki - nieco przereklamowane i zrobiła tak jak na niektórych filmach, czyli odwaliła moim zdaniem pokazówkę i sama w swoją grę aktorską uwierzyła.
Jakub, znaczy pan Cham, jak się domyślam to robił po złości Szymonowi. Zastanawiam się co między nimi zaistniało, że panowie nie pałają do siebie sympatią. Ciekawi mnie też kiedy Klara się dowie, że ten motocyklista to brat Zośki. No i dodam, że Kuba mnie nie przekonuje, wolę Szymka, bo ma więcej klasy, a ten na motorze, to po prostu taki dzieciak.
Pozdrawiam:
http://dariusz-tychon.blogspot.com/
Wczoraj trafiłam na Twojego bloga przez pewien katalog, dziś skończyłam czytać... i chce więcej. Bardzo mi się podoba pomysł na pisanie bloga jako bohaterka opowiadania. Klara, mimo swojego narzekania i ciężkiego życia, trzyma się całkiem dobrze i wydaje się być silną, stanowczą kobietą. Bardzo mi szkoda z powodu jej Babci i z całego serca w tym momencie nienawidzę jej matki, na samą myśl, że to ona mogła utrudniać kontakt z wnuczką. Trzymam kciuki za Klarę i za jej nowe życie. Jutro wpadam po nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo weny i chęci do pisania, bo inaczej zamienię się w krwiożerczą fankę, która stoi nad Twoim ramieniem i mówi PISZ! ;)
Na wstępie baaardzo, ale to baaardzo Cię przepraszam, że tak długo mnie nie było :( Mam nadzieję, że mi wybaczysz! Wszystko już nadrobiłam i jak zwykle jestem zachwycona! Na początku zacytuję fragmenty z poprzednich rozdziałów, które były świetne:
OdpowiedzUsuń''Szkoda, że nie Snickers – zażartowałam.
– Wiesz, sądząc po jego temperamencie bliżej mu do rzymskiego boga wojny niż do batona.''
''– Z bratem i z dziadkiem, ale niestety tym razem nie poznasz żadnego z nich. Kuba się gdzieś szlaja, a dziadek pewnie na mlecz pojechał.
– Mecz? Oglądać, tak? Bo chyba nie grać?
– Mlecz! – Krzyknęła, pukając się znacząco w czoło – Dla królików!''
Uwielbiam :D
A teraz najważniejsze, zmieniłam obiekt westchnień, teraz moje serce należy do Mr Chama zwanego Jakub! Jestem ciekawa kiedy dowie się, że to brat Zośki? :D
Szymona dawno nie było, jakoś tak ostatnio się mijają, a Mr Cham, który jest coraz mniejszym chamem pojawia się tak często <3 W tym rozdziale nastąpił niemały przełom w ich znajomości!
Fajnie, że Klara poznała Zośkę, to cud, że tak szybko ją odnalazła!
Urodziny babci..wzruszający moment,a to, że Klara spotkała Kubę tuż przy grobie to może jakiś znak od babci Róży!
Czekam na więcej, szybko dodawaj bo jestem ciekawa tylu rzeczy, że masakra! :D
Pozdrawiam <3
Udało mi się dokończyć czytać xd
OdpowiedzUsuńRozdziały piszesz bardzo długie. To w sumie dobrze, chyba, że chce się jak najszybciej nadrobić, a czas ma się jedynie w okolicach dwudziestej trzeciej...
Co do Twojego stylu: jeżeli czyta się w nocy to trochę nudzi ze względu na takie bezcelowe paplaniny Kary, ale za dnia dodaje to specyficznego uroku *-*
I mam Jeszcze jedną rzecz, do której się przeczepię: cudzysłowie. To, co prawda niewielki błąd, ale powielany potrafi nieźle zirytować. W dalszych częściach opowiadania chyba nie popełniałaś tego błędu, a jak już to rzadziej :)
Są jeszcze jakieś drobne niedociągnięcia, ale nie rzucającego się w oczy...
Ogólnie, co do bohaterki: Klara jest dziwną (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) osobą. Ale to zupełnie normale (przynajmniej u mnie) - mieszkam z wariatami i zastanawiam się, czy przy wybieraniu szkoły nie przeoczyłam, że jest ona dla dzieci specjalnej troski .-.
Pozdrawiam,
Pinapple
P.s.
Dziękuję za komentarze u mnie :)
Trochę spóźniłam się aby przyprowadzić tu swoje 4 litery i bardzo za to przepraszam! Zaraz biorę się za kolejny nieprzeczytany rozdział, a póki co skomentuję ten.
OdpowiedzUsuńA więc naprawdę ciekawie opisujesz przebieg akcji i jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Klara jest naprawdę zakręconą wariatką, ale i tak ją uwielbiam i te dziwne przytrafianie się historii bradzoo dziwnych. No cóż ale bez tego byłoby nudno czyż nie? Umiesz naprawę zaciekawić niepowtarzalnością biegu historii, a już naprawdę dobrze ci idzie opisywanie uczuć i miejsc w jakich ona się znajduje. Chwała ci za to, bo dzięki temu mogę łatwo wyobrazić sobie miejsce, uczucia, a przy tym dostarczasz mi dużo śmiechu i cieszącej się teraz mojej mordki. Podoba mi się, że rozdziały są takie długie i wcale nie winię cię za długo nie obecność ponieważ sama nie jestem lepsza.
Życzę dużo weny w pisaniu historii Klary.
Pozdrawiam
O LOSIE!
OdpowiedzUsuńCzytając to, czuję się jak jakiś Sherlock Holmes i łącze wszystkie fakty ze sobą. Nie wiem tylko, czy ma to wszystko jakiś sens, ale... przecież Szymon ma samochód w naprawie, Pan Cham (czyli chyba raczej na pewno brat Zosi :D) ma motor w naprawie i... i... O losie, czy to pana Szymona pan tajemniczy próbował zepchnąć z drogi? Ojeju jeju! Jak ja się nie mogę doczekać, co dalej! Lecę więc!
Moment, chwila...
OdpowiedzUsuńOMG!
Czy Pan Cham miał zderzenie z Panem Idealnym? O.O
Na to wychodzi moja dedukcja, aczkolwiek pewności nie mam.
Poza tym pan Cham, który - teraz jestem niemal pewna - jest bratem Zośki, był miły. I on coś kombinuje. Albo był pijany czy naćpany. On nie może być taki... Miły. To tak... No po prostu... Nie może być! Dobra. Może być miły dla Klary, ale nie daj Boże dla kogoś jeszcze! (No oprócz swojej siostry i dziadka - jeżeli dobrze odkryłam jego tajną tożsamość).
Wracając jednak do początku.
Spiski.
Kocham je.
Oraz różne tajemne sekrety. W momencie w którym Klara zabrała się za porządkowanie strychu był moją ulubioną chwilą (poza tą na cmentarzu). Kocham stare rzeczy, a jako osoba sentymentalna, już swój pokój przemieniam w magazyn. Bo każda rzecz przypomina mi o ważnym wydarzeniu. Nawet głupiego starego dziurkacza nie mogę wyrzucić, choć jest zadrzewiały i nie ma dolnej części, ale przypomina mi mojego pradziadka.
Podziwami Klarę, że tak dobrze sobie z tym radzi.
Nawet jeżeli ten dzień był dziwny.
Bo był.
Karmik z butelki? Tego jeszcze nie widziałam, ale Niemcy po prostu nie są tak kreatywni, jak my Polacy :D
To zdjęcie... Wow.
Od razu zaczęłam układać w głowie historię miłosną. Była pewna książka (tytułu nie pamiętam) gdzie babcia głównej bohaterki wyznała swojej wnuczce, że podczas drugiej wojny światowej zakochała się w pilocie. To była ta wielka i prawdziwa miłość. Niestety los chciał, że okazało się, że gościu miał żonę i dzieci, więc postanowił do nich wrócić, a ją zostawił ze złamanym sercem. Wtedy jej długoletni adorator powiedział, że nadal ja kocha i jeżeli tylko mu pozwoli, obiecuje, że się nią zaopiekuje.
Ona to wszystko wyznała tej wnuczce, gdy ta znalazła zdjęcie pana pilota. Dodała również, że kochała choć kochała pana Pilota, to jej dziadka i swojego zmarłego męża również darzyła uczuciem. Może nie było tak gorące i pełne namiętności. Ale to też była miłość.
I to było takie piękne. Bo ta wnuczka postanowiła zawalczyć o swoją miłość :3
I od razu mi się skojarzyło z tą fotografią.
I prawie się poryczałam jak bóbr.
To chyba był znak z góry, że Klara znalazła to zdjęcie.
Całkowicie zaskoczyło mnie zakochanie pana Chama (być może nazywającego się Kuba? - a błagam nie, bo nie znoszę tego imienia!)
Pod koniec...
Ponownie przepraszam :D
Zaś rozdział był cudowny, feeryczny, zniewalający, anielski, bajeczny, zaskakujący, genialny, apolliński i... trochę dziwny :D
Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
Bussis! :3
Przepraszająca (nadal) Mika :)
No i nie taki Jakub straszny, jak go malują. Cieszę się z tej jego lepszej strony, jaką pokazałaś w tym rozdziale. Jest nawet sympatyczny, widać, że wcale z niego nie jest taki zimny drań, jakiego grał. Ale on nie otworzył się przed Klarą nijak, za to ona owszem, ku mojemu zdziwieniu. Nie sądziłam, że tak szybko zmieni zdanie o nim po tym wszystkim, i co więcej, zacznie mu się zwierzać. Ale jak dla mnie fajnie, coraz więcej przyjaciół ma Klara w Stodolnej. Dziwi mnie tylko, że nie odebrała od Szymona, ani nawet nie oddzwoniła. Sądziłam, że straciła głowę na tyle, że nawet w takich sytuacjach by wszystko rzuciła, żeby chociaż z nim porozmawiać.
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa owego pana, który takie piękne listy pisał do Róży. I zastanawia mnie ten karmik – skoro Klara myślała, że go tam nie było, to może naprawdę nie było i ktoś go zawiesił tego dnia, w urodziny Róży?