Dziś będzie krótko, zwięźle i na temat, a przynajmniej
taką mam nadzieję. Wiem, że może być ciężko, bo mój wrodzony słowotok ma
troszkę inne plany na ten wpis, ale myślę, że znajdziemy kompromis. MUSIMY!
Przez pana Szymona, a raczej dzięki niemu jestem mocno ograniczona czasowo.
Wczoraj, kiedy go odprowadzałam obiecał, że wpadnie koło osiemnastej, a
dochodzi już szesnasta, więc muszę się streszczać, jeśli zamierzam opowiedzieć
wam o moim dzisiejszym dniu. A wierzcie mi jest o czym mówić, zresztą sami się
za chwilę przekonacie J
Zacznę od tego, że kocham, po prostu kocham życie na
wsi. Nie sądziłam, że tak szybko stracę głowę na punkcie tego miejsca i muszę
przyznać, że nigdy wcześniej nie byłam równie szczęśliwa jak w tym momencie. No
bo czy w Warszawie mogłabym wyjść przed blok w samej bieliźnie bez
wysłuchiwania lamentów starszych pań czy obraźliwych gwizdów śliniących się
facetów? Na pewno nie! A tutaj? Cóż, właśnie to robię! Siedzę sobie beztrosko
na schodkach werandy, ubrana jedynie w stanik i bawełniane majtki w kolorowe
owieczki i jedząc owocowe musli skąpane w zawrotnej ilości naturalnego jogurtu,
piszę ten post z szerokim uśmiechem na ustach.
Tylko ja i moja Samotnia J
Tyle w roli wstępu, a teraz przejdźmy do rzeczy, bo
coś mi się wydaje, że zaczynam lać wodę, a dziś wyjątkowo nie mogę sobie na to
pozwolić.
Obudziłam się kilka minut po jedenastej i gdyby nie
to, że na równe nogi postawił mnie głośny warkot jadącego na pole ciągnika
pewnie spałabym dalej. Nie wiem, co takiego ma w sobie to łóżko, że wciąga jak
bagno. No dobra, może to niezbyt trafne porównanie, ale mam nadzieję, że
wiecie, o co mi chodzi.
Zanim
się ubrałam i zeszłam do kuchni, leżałam jeszcze chwilę pod kołdrą i
przyglądając się drobinkom kurzu tańczącym w promieniach jaskrawego słońca,
obmyślałam plan na dzisiejszy dzień. Często tak robię, chociaż sama nie wiem,
po co. Rzadko kiedy zdarza się spędzić go według ustalonego planu, przeważnie
życie pisze własne scenariusze, ale to dobrze przynajmniej nie jest nudno.
A oto mój plan na dziś:
ü rozpalić w piecu i nareszcie wziąć porządną kąpiel w
gorącej wodzie
ü przeżyć wizytę w sklepie pani Lodzi i zdobyć cukier
ü nie wpaść pod koła żadnemu idiocie na motorze
ü ani nikomu innemu
·
wystroić się i
oczarować pana Szymona, a potem wypytać go o wszystko, co przyjdzie mi do
głowy.
Proste prawda?
Jak widać cztery pierwsze punkty są już odfajkowane. I
przyznam, że trochę mnie to niepokoi. Wiem, powinnam się cieszyć, że podczas
wzniecania płomieni nie odrąbałam sobie siekierą żadnej części ciała, i że z
wyprawy po cukier udało mi się wrócić szczęśliwie do domu a nie zginąć
tragicznie pod kołami jakiegoś zapaleńca, ale tak już mam, że kiedy coś mi się
udaje zaczynam histeryzować i podświadomie wyczekuję jakiegoś nagłego zwrotu
akcji, który przywróci mnie do pionu i przypomni, że życie nie jest wcale takie
kolorowe, jak sobie myślałam. Teraz też tak mam. Nie wiem czy to przeczucie czy
wrodzone szukanie dziury w całym, ale mam wrażenie, że punkt piąty, wydawać by
się mogło najłatwiejszy z całej listy zadań, będzie stawiał opory przed
postawieniem przy nim fajeczki. Jakkolwiek to brzmi!
Zaraz po śniadaniu, które z racji zbliżającego się
południa powinnam raczej nazwać obiadem, włączyłam ekspres i ciesząc się
aromatem mocnej kawy, jaki niemal natychmiast wypełnił cały dom, w radosnych
podskokach pobiegłam do walizki rozbebeszonej na kanapie w salonie i wyjęłam z
niej ociupinkę za szerokie szorty oraz rozciągnięty podkoszulek nieróżniący się
zbytnio od jutowego worka na ziemniaki. Chyba powinnam dopisać jeszcze jeden punkt
do mojego planu dnia, a mianowicie: ogarnąć w końcu ten ciuszkowy bajzel i
przetransportować go w mniej widoczne miejsce, na przykład do szafy w sypialni.
Widziałam, że półki są puste, więc mam ułatwione zadanie.
Trzymając w jednej ręce kubek mocnej kawy, w drugiej
ściskając zapalniczkę do gazu, wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym
otworzyłam drzwi do kotłowni i zeszłam w dół po chybotliwych, stromych jak
cholera schodkach, które z każdym moim krokiem skrzypiały głośno, jakby za
chwilę miały się pode mną zarwać. Przyznam, że kiedy poczułam stały grunt pod
nogami ulżyło mi jakbym właśnie zeszła z największego rollercoastera na
świecie. Takie emocje!
Piwnica
jest niewielka, choć na moje oko i tak ma nieco większe wymiary niż mój dawny
pokój w Warszawie. Tragiczne i żałosne, wiem! Dlatego za nic w świecie nie
chciałabym wrócić do tamtego życia!
Przy
żeliwnym piecu leżał stos równo poukładanych polanek suchego drewna, który
sięgał do samego sufitu oraz plastikowa skrzynka wypełniona po brzegi drobnymi szczypkami,
pachnącymi żywicą.
Kompletnie
nie wiedziałam jak się za to zabrać, ale posłuchałam mojej kobiecej intuicji,
która podpowiadała mi, żeby wyłożyć palenisko na przemian grubymi i drobnymi
polankami a potem torturować je ogniem tak długo póki się dobrze nie zajmą.
Dużo nie brakowało, a wytraciłabym cały gaz w zapalarce. Coś mi się wydaje, że
to moje wzniecanie ognia zajęło mi więcej czasu niż ludziom w prehistorii jego
wynalezienie. Do zimy jeszcze trochę czasu, mam nadzieję, że przed pierwszymi
mrozami zdążę nabrać wprawy. Inaczej czarno to widzę. Usiadłam na pieńku i
popijając kawę przyglądałam się pomarańczowo-czerwonym języczkom ognia,
skaczącym po drewnie, czując niewysłowioną dumę, że oto ja, dziewczyna
mieszkająca całe życie w bloku, gdzie nie musiała się martwić o ciepłą wodę czy
ogrzewanie poradziła sobie z tak trudnym zadaniem, jakim jest rozpalenie w
piecu.
Dorzuciłam jeszcze kilka polanek i wyszłam z kotłowni
dławiąc się kłębami szarego dymu, w którym zatonęło całe pomieszczenie.
Otworzyłam
na oścież wejściowe drzwi i wszystkie okna, żeby pozbyć się duszącego smrodu
spalenizny, a sama wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławce w cieniu rozłożystej
korony orzecha, przyglądając się z zachwytem szaremu dymkowi wypływającemu z
komina. I wtedy ją zobaczyłam.
Maleńka, drewniana szopka na tyłach domu, o której
istnieniu kompletnie zapomniałam. Stałam przez chwilę jak zahipnotyzowana, a
kiedy odzyskałam świadomość, zerwałam się z miejsca jakbym brała udział w jakiś
wyścigach i właśnie usłyszała sygnał do startu i pędem pobiegłam w jej stronę.
Z impetem pociągnęłam za zasuwę, a przeraźliwy pisk nienaoliwionego zamka
sprawił, że przeszły mnie ciarki a moje przedramiona pokryła gęsia skórka. W
środku panował półmrok, który rozjaśniały promienie słońca wpadające przez
otwarte drzwi oraz szczeliny między deskami. Szopka jest naprawdę niewielka,
aby wejść do środka musiałam ugiąć kolana i nisko pochylić głowę, w przeciwnym
wypadku przybyłoby mi kilka nowych siniaków, tym razem na czole. Nie, dziękuję,
te, których dorobiłam się w ciągu ostatnich kilkunastu godzin w zupełności mi
wystarczą!
Mała, ale pojemna… w sensie ta szopka J
Bo oprócz narzędzi potrzebnych do pracy w ogrodzie,
takich jak różnego rodzaju nożyce, szpadle czy grabie, z łatwością mieściła
hałdę węgla, stos ocynkowanych wiader, które włożone jedno w drugie tworzyły
krzywą wieżę, składaną drabinkę, kilka skrzynek wypełnionych po brzegi
śrubokrętami, młotkami a także gwoździami i różnej wielkości wkrętami, brzozową
miotłę na długiej rączce, szuflę do odśnieżania oraz wiązkę raszlowych worków,
w których babcia pewnie przechowywała zebraną z ogródka na jesień cebulę czy
marchewkę. Te skarby to nic, w porównaniu ze stojącym w rogu szopy rowerem,
który zasłaniała duża, drewniana beczka.
– Ja nie mogę – szepnęłam do siebie i po kilku
minutach odgruzowania wąskiej ścieżki w końcu udało mi się wyprowadzić go na
zewnątrz. W świetle dnia nie wyglądał już tak dobrze, bo rafki jak i ramę
szpeciła brudnoczerwona rdza, światełko z przodu było potłuczone, a wiklinowy
koszyczek przymocowany do kierownicy okazał się idealnym domem dla pająków i
miejscem spoczynku dla ciem, które wpadły w ich sieci, ale najgorszy był
kompletny brak powietrza w tylnym kole. Przyznam, że trochę mnie to załamało,
bo znalezienie czegokolwiek w tym harmidrze, jaki panował w szopie to jak
szukanie igły w stogu siana, ale postanowiłam spróbować. Widocznie mam dziś
szczęśliwy dzień, bo po dosłownie kilku minutach udało mi się odnaleźć pompkę,
która leżała na niewielkim stoliku wśród wałków do malowania pomieszczeń oraz
szpulek jutowych sznurków.
Szukajcie, a znajdziecie!
Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka byłam szczęśliwa. A
potem, kiedy siłą moich wątłych mięśni udało mi się tchnąć życie w to
nieszczęsne tylne koło czułam się jakby rozstąpiło mi się nad głową niebo i
wszyscy święci na mnie zstąpili.
Przyniosłam z domu szmatkę i wiadro z letnią wodą,
powtarzam letnią, już nie lodowatą, i nie tracąc czasu wzięłam się za
polerowanie mojego nowego środka lokomocji. Nie jest to szczyt marzeń, ale
lepsze to niż nic. Do pierwszych przymrozków musi mi wystarczyć, potem pomyślę
o jakimś małym, tanim w utrzymaniu autku, oczywiście pod warunkiem, że w miarę
szybko znajdę sensowną pracę i uda mi się odłożyć trochę grosza! Marzenie
ściętej głowy, wiem!
Poza tym zastanawiam się jak to możliwe, że szopa nie
była zamknięta na kłódkę, a mimo to nikt niczego nie ukradł. Widocznie ludzie
mieszkający w Stodolnej są uczciwi i godni zaufania, skoro babcia nawet nie
pomyślała o tym, by zabezpieczyć się na wypadek wizyty nieproszonych gości.
Miłe zaskoczenie, coraz bardziej mi się tu podoba!
Kiedy rower już lśnił czystością i był gotowy do
pierwszej od niepamiętnych czasów podróży, pobiegłam do domu i przebrałam się w
czyste ciuchy. Pogoda dziś wyjątkowo dopisywała. Niebo było bajecznie błękitne,
pozbawione choćby najmniejszej chmurki, a słońce rozpieszczało swoimi
promieniami zachęcając do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Ubrałam dżinsowe
ogrodniczki, odsłaniające uda a pod spód krótki jaskraworóżowy top. Usiadłam
przy stole i na kartce wyrwanej z notesu stworzyłam nową listę zakupów,
wpisując na pierwszym miejscu drukowanymi literami „pięć kilo cukru” w
towarzystwie niezliczonej ilości wykrzykników i podkreśleń, a kiedy była gotowa
złożyłam ją w kostkę i wsunęłam do kieszonki na piersi, uśmiechając się szeroko
jakby był to, co najmniej wygrany los na loterii lub numer telefonu
największego przystojniaka w okolicy.
Zsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, po czym z
głośnym łoskotem zatrzasnęłam za sobą furtkę i sadowiąc się na niewygodnym
siodełku ruszyłam w stronę sklepu pani Lodzi, zastanawiając się czy tym razem
dane mi będzie wypełnienie koszyczka wszystkimi produktami z listy zakupów czy
jak poprzednio będę się musiała czym prędzej ewakuować.
Oparłam
rower o drewnianą pergolę i biorąc kilka głębokich oddechów weszłam do środka
przy akompaniamencie piskliwych dźwięków dzwonka wiszącego nad drzwiami.
– Mówię ci, Janinko… – Pani Lodzia urwała w pół słowa
i wychyliła się zza lady omiatając mnie uważnym spojrzeniem, po czym skinęła
głową na powitanie układając usta pomalowane purpurową szminką w szeroki
uśmiech i wróciła do rozmowy z przyjaciółką. – … ten chłopak to diabeł wcielony.
– E, aż taki zły to nie jest! – Janinka gniewnie
zmarszczyła brwi i machnęła ręką jakby opędzała się od wyjątkowo natrętnej
muchy. – „Dzień dobry” zawsze powie, a czasami to nawet się uśmiechnie i
zażartuje. Nie jego wina, że się bez ojca chował. Sama powiedz, no nie miał go
kto szacunku nauczyć, a jemu trzeba było rygoru i dyscypliny.
– Ja tam swoje wiem! – Kobieta uniosła dłoń i
pogroziła w powietrzu pulchnym palcem, który zdobił imitujący złoto pierścień z
ogromnym, fioletowym oczkiem. – Bronisz go, bo on z waszym Tomkiem koleguje,
ale zobaczysz jeszcze jego na złą drogę sprowadzi. Wspomnisz moje słowa.
Obie panie siedziały przy okrągłym stoliku nakrytym
ceratą w czerwono-białą kratkę i plotkując w najlepsze, popijały kawę z
porcelanowych filiżanek. Były tak pochłonięte rozmową, że nawet gdyby złodzieje
wynieśli cały asortyment, łącznie z półkami i lodówkami, zupełnie by tego nie
zauważyły.
„Dziś mam
wyjątkowo szczęśliwy dzień”
pomyślałam i nie tracąc czasu ruszyłam w głąb sklepu, wrzucając do koszyczka
sprawunki wypisane na liście. Tak na wszelki wypadek zaczęłam od cukru, gdyby
się okazało, że szanowne panie zmieniły obiekt zainteresowań, zmuszając mnie do
szybkiego opuszczenia lokalu.
– Niemożliwe! – Piskliwy głos pani Janinki wyrwał mnie
z zamyślenia. Spojrzałam na nią znad skrzynek z owocami i o mało nie
wybuchnęłam śmiechem. Kobieta siedziała na drewnianym stołku wyprostowana
niczym struna, a na jej twarzy malowało się prawdziwe przerażenie. Prawą dłonią
w teatralnym geście trzymała się za serce, natomiast lewą zasłaniała szeroko
otwarte usta. – Jezu przesłodki – jęknęła, po czym uniosła do ust filiżankę i
upiła długi łyk, mrużąc powieki pomalowane turkusowym cieniem. – Naprawdę? Nie,
nie wierzę!
– Jak Boga kocham, Janinko! Mój Lutek… – zaczęła swoją
opowieść z wypiekami na twarzy, jednak kolejny raz przerwał jej dźwięk dzwonka
zawieszonego nad wejściowymi drzwiami. Obie panie wychyliły się zza lady niczym
surykatki ze swoich norek, a ja tym razem nie zdołałam się powstrzymać i
wybuchnęłam głośnym śmiechem, po czym poszłam w ich ślady i przeniosłam wzrok
na dziewczynę, która niemalże wpadła do sklepu a razem z nią parne powietrze i
głośne rozmowy siedzących pod parasolem na zewnątrz dwóch podchmielonych
mężczyzn. Wyglądała obłędnie, do tego stopnia, że nie sposób było oderwać od
niej wzroku. Pierwsze co przyszło mi na myśl, kiedy się jej przyglądałam to
fakt, że musi być niezwykle odważna i mieć w głębokim poważaniu to, co sądzą o
niej inni. Jej długie, proste włosy mieniły się we wszystkich odcieniach brązu,
czerwieni i żółci, jakby nie potrafiła się zdecydować, który kolor lubi
najbardziej lub zgodziła się być królikiem doświadczalnym dla początkującego
fryzjera. Trudno było znaleźć na jej ciele miejsce wolne od kolorowych tatuaży.
Poza twarzą oczywiście, która była tak blada, jakby ktoś odsączył z niej
ostatnią kroplę krwi. Idealnym kontrastem do niej były pełne usta, pomalowane
wściekle czerwoną szminką, błękitne oczy, tonące pod grubą warstwą eyelinera
oraz wyraźnie zarysowane cienkie brwi, które swoim kształtem dodawały całej
twarzy ostrego i zadziornego charakteru. Miała na sobie luźną koszulkę na
wąskich ramiączkach, której stanowczo zbyt głęboki dekolt odsłaniał miseczki
jaskrawozielonego stanika, dżinsowe szorty z wystrzępionymi nogawkami, a na
stopach ciężkie, niedbale zasznurowane glany. Miała swój styl, to nie podlega
żadnej dyskusji. Nikogo nie naśladowała, ona po prostu taka była, a sposób w
jaki się zachowywała mówił o niej więcej niż krzykliwy makijaż i odważne
ciuchy.
Pani Lodzia z wyraźnym grymasem niezadowolenia
zmierzyła dziewczynę surowym spojrzeniem, a potem wróciła do przerwanego
tematu. – Mój Lutek był akurat w tym czasie na polu i wszystko widział.
Podobno, że tamten dobrze jechał, tak jak przepisy mówią, a ten diabeł robił mu
specjalnie na złość. Najpierw jechał za nim i trąbił, aż w uszach piszczało,
tak mi Lucek opowiadał, a potem to się z nim zrównał i o tyle o – z przejęciem
wskazała niewielką odległość między kciukiem a palcem skazującym – dosłownie o
tyle ich dzieliło.
– Nie może być – Janika bliska omdlenia wyjęła ze
stojaka na gazety najnowszy numer „Z życia wzięte” i zaczęła się nim
zamaszyście wachlować.
Może to przysłuchiwanie się rozmowie dwóch pań nie
było zbyt uprzejme z mojej strony, ale przyznam, że sama byłam ciekawa co też
takiego się wydarzyło. Zresztą gdyby to była jakaś tajemnica, pani Lodzia
mówiłaby szeptem, a nie trajkotała na cały sklep jak nakręcona pozytywka! – I
co, pobili się?
– Nie, Janinko, chociaż kto wie co było dalej? Lutek
widział tylko tyle, jak ten chłopak od Pollów mało na niego nie wjechał i ani
myślał mu się z drogi ustąpić, tak że tamten już po poboczu sunął, a na koniec
to go wyprzedził i jechał slalomem po całej drodze, od krawężnika od krawężnika
i nie dał mu się wyminąć. Mówiłam ci, że to diabeł wcielony!
– Ten Janek to się z nim ma. Zamiast na stare lata
mieć święty spokój to… – Kobieta głośno westchnęła i zgarbiła się nieco
podpierając głowę na dłoniach.
–
A panie nie mają innych zajęć niż rozsiewnie plotek? – Dziewczyna stanęła przed
ladą i nie kryjąc złości teatralnie wywróciła oczami, po czym wyłożyła z
koszyczka na blat dwie paczki słonecznika, puszkę Pepsi oraz czarny kartonik z
prezerwatywami.
– To akurat żadne plotki tylko najszczersza prawda –
Pani Lodzia podniosła się z miejsca i łypiąc na dziewczynę znad okularów
zsuniętych na sam czubek nosa, zaczęła w żółwim tempie kasować produkty – A ciebie, panienko, widzę, że też nikt nie
nauczył szacunku do starszych. Nie mam pojęcia co się dzieje z tą młodzieżą, za
naszych czasów tak nie było. Dziewczynki były skromne i przyzwoite, a teraz?
Włóczą się z tymi chłopczurami od rana do nocy i jedno im w głowie – popatrzyła
wymownie na paczkę prezerwatyw i głośno wypuściła powietrze w geście
bezradności.
– I do tego L&M linki zielone – uśmiechnęła się
szyderczo i kompletnie niewzruszona przytykiem sklepowej zaczęła nawijać na
wskazujący palec żutą gumę. – Coś pani dzisiaj nerwowa, pani Lodziu.
– Trzydzieści trzy pięćdziesiąt – mruknęła, układając
purpurowe usta w wąską linię, po czym nerwowo zastukała długimi paznokciami w
blat. Jestem więcej niż pewna, że gdyby mogła zabijać wzrokiem ta dziewczyna od
kilku dobrych minut leżałaby martwa na posadzce.
Wręczyła
kobiecie wyliczoną kwotę i nie czekając na paragon pospiesznie wybiegła ze
sklepu, głośno trzaskając za sobą drzwiami.
– Widziałaś ją? To dopiero ziółko! – pokiwała głową i
uśmiechnęła się z przekąsem, po czym zabrała się za kasowanie moich zakupów,
które w międzyczasie zdążyłam wyłożyć na ladę. Była tak zaaferowana historią o
potyczkach dwóch kierowców, a potem właścicielką ciętego języka, że zupełnie
nie zwracała na mnie uwagi, choć jeszcze kilkanaście godzin wcześniej gotowa
była posadzić mnie na krześle w ciemnym pomieszczeniu, związać grubymi sznurami
i wyciągnąć ze mnie, choćby siłą, odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania.
– Tak to jest, rodzice pracują od rana do nocy, a
dzieci nie ma kto przypilnować. I potem rosną takie rozwydrzone.
– Jakby była moją wnuczką dałabym jej taką szkołę, że
chodziłaby jak w zegareczku. Razem będzie trzydzieści siedem i osiemnaście
groszy.
– A wiesz co, Lodziu, wczoraj wieczorem pojechałam z
moim Edkiem na pole popatrzeć czy ta nawałnica za bardzo zboża nie poturbowała
i nie uwierzysz cośmy zobaczyli.
– No co takiego? – Mimo iż w tamtym momencie byłam
skupiona na liczeniu drobnych i nie patrzyłam na stającą przede mną kobietę, to
mogę się założyć o wszystko, że uniosła pytająco lewą brew, a w jej oczach na
nowo zabłysnęły iskierki.
– Jakeśmy wracali to już się szarówka robiła, i wiesz,
że u Różki Jońskiej paliło się światło, muzykę było słychać, bo okna i drzwi
pootwierana na oścież i… – słysząc nazwisko babci niemal natychmiast poczułam
ucisk w żołądku a ręce zaczęły mi się strząść tak mocno, że nie mogłam
zapanować nad trzymanymi w dłoni monetami, które z powrotem zaczęły wpadać
jedna po drugiej do kieszeni portfela.
„Koniec z
moim byciem incognito”
– To co, pewnie Lila sprzątała – wzruszyła ramionami,
a w moje serce wlała się nadzieja.
– Też tak pomyślałam, ale mi się przypomniało, że dwa
dni temu widziałam jak z bagażami na dworzec szła. Przecież w sobotę córkę za
mąż wydaje.
– No tak, mówiła, że do Krakowa na dwa tygodnie końcem
lipca się wybiera. Czyli co, złodzieje?
Zrezygnowałam z próby pozbycia się drobnych, które
ciążyły w mojej portmonetce i sięgnęłam do bocznej kieszonki po stuzłotowy
banknot.
– Proszę – położyłam go na okrągłej, szklanej
podstawce i czując, że usilnie skrywana przeze mnie tajemnica za chwilę ujrzy
światło dzienne, wzięłam głęboki oddech wpuszczając do płuc ciężkie powietrze
zmieszane z nazbyt intensywnym aromatem perfum pani Lodzi.
– Nie, podobno jej wnuczce w tym Londynie powinęła się
noga, jakiś długów narobiła czy co, nie wiem dokładnie, w każdym razie zwinęła
ten swój biznes co go z jakimś rozwodnikiem rozkręcała, spakowała manatki i
przyjechała do Róży, rozumiesz? A tu co zastała? Pusty dom i babcię na
cmentarzu! Wyobrażasz to sobie? Świat się do góry nogami przewraca! – jęknęła,
składając ręce jak do modlitwy i przechylając lekko głowę posłała mi długie
spojrzenie przeszywające na wskroś niczym Excalibur.
Sama nie wiem czy w tamtym momencie bardziej chciało
mi się śmiać czy płakać. Biznes? Anglia? Rozwodnik? Aż tak barwnego życia to ja
nie mam. I całe szczęście. Zastanawia mnie tylko jedno, skoro w każdej plotce
jest jakieś ziarenko prawdy, to czy babcia kłamała kiedy pytano ją gdzie się
podziewa jej rodzina i czemu jej nie odwiedza? Może było jej wstyd, że nie mamy
kontaktu i wolała wymyślić historię o Londynie i jakimś biznesie? Pewnie tak, a
resztę już sobie dopowiedzieli ludzie pokroju tych dwóch jakże sympatycznych
kobiet.
Pani Lodzia zamarła na chwilę w bezruchu, po czym
jakby w zwolnionym tempie, położyła na ladzie resztę i podobnie jak jej
przyjaciółka wlepiła we mnie ciekawski wzrok. Otworzyła usta by, jak się
domyślam zasypać mnie stosem pytań, jednak zdumienie odebrało jej mowę i wydała
z siebie jedynie cichy pomruk. Wykorzystując chwilową niedyspozycję starszych
pań, schowałam pospiesznie pieniądze do portfela, złapałam za torbę pełną
zakupów i podobnie jak dziewczyna z tatuażami kilka minut wcześniej wybiegłam
na zewnątrz, tyle że powstrzymałam się przed trzaśnięciem drzwiami. Choć
przyznam szczerze trochę mnie to korciło!
Spakowałam reklamówkę do koszyczka przymocowanego na
kierownicy i bijąc wszystkie odnotowane do tej pory rekordy prędkości pognałam
do domu, modląc się po drodze o szczęśliwe dotarcie do celu, bez przykrych i
tragicznych w skutkach wypadków, a także dziękując za szopę, rower i tą
cholerną pompkę.
Minęło trochę czasu nim się uspokoiłam. Nie ukrywam,
że pomógł mi w tym kubek świeżo zaparzonej melisy oraz tabliczka mlecznej
czekolady z truskawkowym nadzieniem, którymi delektowałam się siedząc w cieniu
orzecha i wdychając pachnące igliwiem powietrze. Tak się teraz zastanawiam, po
co mi ten cały cyrk? Trzeba było już wczoraj powiedzieć pani Lodzi kim jestem i
skąd
Wybaczcie, że urwałam tak w pół słowa, ale właśnie
zadzwonił pan Szymon. Kiedy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu omal nie
pękłam ze szczęścia, ale szybko mi przeszło kiedy usłyszałam, co ma mi do
powiedzenia.
– Dzień dobry – zaświergotałam do słuchawki.
– Dzień dobry, pani Klaro. Jak mija dzień? Wszystko w
porządku? – Był jak zwykle kulturalny i uprzejmy, ale jego głos wydawał się
zupełnie obcy. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak jak powinno, ale za
wszelka cenę starałam się odgonić od siebie upartą myśl.
– Tak, dziękuję – roześmiałam się do słuchawki, mając
nadzieję, że mój dobry humor okaże się zaraźliwy i uda mi się go rozweselić. –
Właśnie wróciłam ze sklepu. Z c u k r e m – powiedziałam powoli i wyraźnie,
jakbym brała udział w konkursie recytatorskim i właśnie wygłaszała przed
wymagającą widownią wiersz pod tytułem „Przegrany zakład o pięć kilo cukru” –
ale muszę pana rozczarować, bo tak się składa, że pani Lodzia już wie kim jestem.
To znaczy wydaje jej się, że wie, ale to długa historia, i z chęcią ją panu
opowiem przy słodkiej herbacie.
– Oczywiście, pani Klaro, ale niestety musimy
przesunąć nasze spotkanie.
– Dobrze, więc na którą godzinę?
– Obawiam się, że dziś to będzie nierealne. Samochód
mi się popsuł i jestem uziemiony. Miałem nadzieję, że to niegroźna usterka, ale
mechanik mówi, że czeka go sporo roboty, także tą słodką herbatę wypijemy, jak
tylko odbiorę auto z warsztatu.
– A nie może pan po prostu przyjść? – jęknęłam, sama
nie wierząc, że wypowiedziałam te słowa na głos.
– Przyjść? Gdyby dzieliły nas dwa kilometry, a nie
dwadzieścia dwa, to na pewno rozważyłbym taką opcję – roześmiał się do
słuchawki, sprawiając, że serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, a poderwane do
lotu motylki, nie rozsadziły mi brzucha.
Warto było się zbłaźnić, żeby usłyszeć ten dźwięk, to
”jak milion małych dzwoneczków”*
Wybaczcie, troszkę mnie poniosło.
– Jak to dwadzieścia dwa? Nie mieszka pan w Stodolnej?
– Nie, pani Klaro, mieszkam i pracuję w Brzeźnie.
Wydawało mi się, że wspominałem o tym, kiedy odbierałem panią z przystanku.
– Bardzo możliwe, ale byłam tak przejęta tym, co się
działo dookoła, że szczerze mówiąc niewiele pamiętam z tamtego dnia.
– To zrozumiałe – odetchnął głośno, co jak się
domyśliłam miało oznaczać wkraczanie w fazę pożegnania, i tym razem moja
kobieca intuicja mnie nie zawiodła. Niestety! – Cóż, naprawdę bardzo żałuję,
miałem dziś ogromną ochotę na słodką herbatę w pani towarzystwie, ale mam
nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze.
– Oczywiście.
– W porządku, więc do zobaczenia.
I nie czekając na moją odpowiedź po prostu się
rozłączył!
Dobra, może trochę przesadzam i zachowuję się jak
rozhisteryzowana gówniara, ale ten dystans i szorstki ton był naprawdę dziwny i
kompletnie nie pasował do roześmianego i pogodnego pana Szymona, z którym
rozmawiałam do tej pory!
No jasne! Czemu wcześniej mi to do głowy nie przyszło!
Jak mogłam być tak głupia i twierdzić, że taki mężczyzna jak on, przystojny,
inteligentny, wykształcony stąpa wolno po ziemi. Na pewno ma żonę i trójkę
dzieci! I psa! I dom z ogródkiem, w którym być może właśnie przyjmuje gości!
Chyba powinnam zmienić tytuł wpisu na coś w rodzaju
Co
się polepszy, to się rozpieprzy
Ale niech zostanie, tak jak jest na cześć silnych i
niezależnych kobiet, które potrafią radzić sobie z przeciwnościami losu!
Dobra,
koniec tego pisania na dziś. Skoro okazało się, że mam wolny wieczór wezmę się
w końcu za te ciuchy zalegające w salonie. Ale najpierw kąpiel. Nie po to tak się
męczyłam z rozpalaniem w piecu, żeby mi teraz woda miała wystygnąć!
Albo nie, pieprzyć te ciuchy, biorę rower i jadę
zrobić furorę na wiosce!
hahah świetny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny misia :*
much-imperfections.blogspot.com
Ty wiesz, że ja zawsze marzyłam, żeby mieć taki styl jak ta dziewczyna? Tylko do mnie zwyczajnie nie pasuję... A co tam, jeden tatuaż nie zaszkodzi ^^
OdpowiedzUsuńNo cóż, pan Szymon zapewne ma własne sprawy, a bohaterka musi sobie to uświadomić. I dobrze! Nie wszystko powinno iść jak po maśle (koniec końców dotychczasowe historię skończyły się dobrze, prawda?). A jak się wszystko rozpieprzy to trzeba zacisnąć zęby i do przodu... Jak to śpiewała pewna chora psychicznie rybka w sadystyczny horrorze- Mówi się trudno i płynie się dalej!
Pozdrawiam i czekam na kolejny post :)
Witam, świetny rozdział. Akurat miałam czas aby go przeczytać. Ach ta Klara widzę nawet charakterek jej się polepszył. Jak zwykle sprawka mężczyzny. Zadomowiła się dziewczyna już na tej wsi. W sumie fajnie nawet. Haha nie mogę z tego rozpalania ognia, że rozpalała dłużej niż kiedyś jak go wynaleziono :D
OdpowiedzUsuńNo i ma środek transportu, też bym się cieszyła że chociaż coś, nawet rower jest lepszy niż chodzić tak daleko na piechotę.
Ojej ale zaskoczyłaś tym że facet tak daleko mieszka, ciekawie, ciekawie. Oby był sam! Bo będzie potem że rozwaliła małżeństwo :D
Pozdrawiam ciepło ♥ i czekam na kolejny rozdział. :)
http://kochamczytack.blogspot.com
No rozdział jak zawsze czarujący, długi i na wypasie :)
OdpowiedzUsuńRozpalanie ognia xD padłam jak to przeczytałam :P
No i wcale na tej wsi tak zle nie jest... dobrze, że się zaklimatyzowała, ma rowerek :D haha
Ciekawe, czy ten mężczyzna jest WOLNY ... hmmm, żeby coś potem z tego złego nie wyszło.
No cóż? Podobało mi się kochana. Życzę weny :*:*:*:*
Też tak bym chciała... :C
OdpowiedzUsuńNiby fajnie jest na wsi. Można się ubierać, jak się chce, ale wstaje się zawsze wcześnie. Uwielbiam wiejskie powietrze! Mimo zapachu krowich odchodów. Jednak Klara (moim zdaniem) miała szczęście, że nikt na rowerze koło niej nie przejeżdżał! :D
Wieś ma w sobie coś magicznego. Czas tam zwalnia, a każda chwila jest niesamowita i pełna szczęścia. Możemy uwolnić się z wielkiej metropolii miasta i żyć dla samych siebie. Kocham każdą chwilę na wsi (szczególnie w wakacje). Gdybym ja miała taki dom, przesiedziałabym wieczność na tasie, pijąc gorącą czekoladę (albo zimną szklankę napoju gazowanego) i czytała. Bogowie! Całe to życie Klary to jest moje marzenie!
Trochę się jednak o nią martwię, bo jej oszczędności w końcu się skończą. A przecież są jeszcze rachunki, prąd, woda, wywóz odpadków i... Czy ona ma tam szambo? Tak się zastanawiam... Byłoby śmiesznie, gdyby jej wylało na podwórko :D Wiem, wiem złośliwa jestem.
Skoro jednak jej babcia miała oszczędności, to czy one też automatycznie nie przeszły na Klarę wraz z domem?
Lista! Prawdziwy harmonogram... Przypomina mi się od razu Bo (bohater z książki) i jego harmonogramy... xD
To, że spełniła (prawie) każdy punkt z listy, jest czymś z czego powinna być dumna.
Rozpalanie w piecu? Brawo! Jestem ciekawa, jak będzie się zachowywać, gdy dach zacznie jej przeciekać... Wiem, wiem. Wymyślam dziwne sytuację, ale wyobrażanie sobie Klary w takich tarapatach, jest czymś przezabawnym.
Najbardziej podoba mi się wycieczka do sklepu i tajemnicza dziewczyna (która ma tatuaże i z pewnością nie boi się panicznie igieł - podziwiam!), która do tego miała cięty język i nie przejmowała się kupnem prezerwatywy... Ja pamiętam, jak ja pomagałam przyjaciółce kupić prezerwatywę w gimnazjum... Wyszło na to, że ona spanikowała i to ja musiałam je kupować. Co dziwne sprzedawczyni w kiosku wcale nie gromiła mnie pogardliwym, mimo iż miałam ledwie ponad piętnaście lat :D
To się nazywa różnica między dużym miastem, a małą wsią.
Uhu... Plotki są takie złe i w ogóle... Ale chyba każdy musi przyznać, że w jakiś sposób nie może im się oprzeć. Nie mówię tutaj o takim rozmiarze plotkowania, jaką jest pani Lusia (chyba dobrze zapamiętałam imię). Tylko o tych małych i niewinnych z którymi dzielimy się z bliska osobą.
Hmm... Pan Szymon. Czy on nie wspominał gdzież, że jest wolny? Albo to sobie uroiłam... Ostatnio zaczęłam sądzić, że zmieniam się w wilkołaka. Niestety to raczej były skutki stresu, a szkoda. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że normalny facet jechałby taki kawał tylko po to, aby jej pomóc. Dajcie spokój! Bo wtedy oznaczałoby to, że jest gejem. A on nie może być homoseksualistą! T~T
Żony absolutnie nie może mieć - chyba, że Klarę, wtedy mu wybaczam.
Czy wspomniałam, że lubię wariata na motorze? Bez wątpienia panie w sklepie o nim plotkowały - mam na myśli gościa, który niemal przejechał Klarę - i ja już go lubię. :3
Wpis był arcymistrzowski, fantastyczny, feeryczny, fenomenalny, bajeczny, kongenialny, zachwycający, bombowy i apolliński!
Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
Bussis! :3
Hej ;) Oto ja, wróciłam razem z nowym (już trzecim, licząc z prologiem!) rozdziałem :D. Jestem dumna z siebie - wpadaj, jak znajdziesz chwilkę wolnego czasu:
OdpowiedzUsuńhttp://zmienic-bieg-wydarzen.blogspot.com/
Co do Klary, którą właśnie nieodwołalnie polubiłam XD, bardzo mi się spodobał jej wpis, był troszkę bardziej stonowany, chociaż wykrzykników było co niemiara ;) Przypadła mi do gustu ta scena z nieznajomą dziewczyną, jestem bardzo ciekawa kim jest, a nawet bardziej niż ten Facet Na Motorze, który omal nie rozjechał naszej szalonej bohaterki (tak na marginesie, jak robi się furorę na wiosce?? Brzmi trochę jak "idziemy na miasto" ;P) Chyba udzielił mi się jej szalony entuzjazm *.* W każdym bądź razie nadal mnie interesuje historia pani Róży.... Czekam na nią :) :) :)
Pozdrawiam Cię (oraz informuję, że nie musisz powiadamiać mnie o Twoich nowych postach, ponieważ śledzę Cię pilnie xD. Ale jeżeli sprawia Ci przyjemność pisanie komentarzy, to oczywiście zachęcam, będę miała więcej wyświetleń!)
PS Żartuję, oczywiście :P ;)
Jo Havke
Nieprzerwanie uwielbiam Klarę;D Ona ma w sobie tyle pozytywnej energii, tyle szału, że nawet mi się udziela jej radość;D Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, gdy cieszyła sie jak głupia z faktu, że może posiedzieć na podwórku w bikini, a potem, że woda jest letnia, nie zimna, letnia;D To mnie mega rozbawiło;D Może dlatego, że ona teraz zachowuje się jak takie dziecko, które dostało nową zabawkę. W sensie, wszystko ją interesuje, wszystko jest łaaaaał, wszystko jest nowe, więc interesuje. A mi się bardzo miło o tym czyta, bo sama chciałam zawsze mieszkać na wsi, mieć duży ogród i takie zycie. Niby mam dom, ale nie jest na wsi, więc się nie liczy, haha:D Poza tym ta pozytywna energia, którą przekazujesz jest po prostu boska. Uwielbiam czytać twoje opowiadanie, bo wiem, że poprawi mi humor. Klara po prostu nie umie nie wywoływać emocji:D
OdpowiedzUsuńCo do tej dziewczyny... Choc sama mam tatuaż i czerwone włosy (co wywoływało bardzo dużo kontrowersji) to nie bardzo potrafię się utożsamić z tą dziewczyną w sklepie. Jakoś tak... nie wiem, nie wzbudziła mojej sympatii. W ogóle. Może dlatego, że trochę przesadza z tym swoim 'udziwnianiem'? No nie wiem, zobaczymy później.
Może i ze spotkania nic ni wyszło, ale samo to, że chciał wpaść do Klary i miał ochotę na to spotkanie już mnie zadowala;D Ewidentnie coś tu jest na rzeczy skoro tak chętnie bywa w jej towarzystwie;D Czekam na rozwinięcie ^^ Niecierpliwie. Bardzo!
Pozdrawiam! ;*
Hejo! Wpadłam na Twojego bloga przez przypadek i coś mi się zdaje, że będę tu stałym gościem. :))) Jestem w trakcie lektirki, ale, kiedy przeczytam wszystko obiecuję napisać coś odnośnie fabuły. Tymczasem nieśmiało zapraszam Cię do siebie ( mam taką naturę, że nie spamuję. :p
OdpowiedzUsuńPozdro!
Twój blog Ocalić od zapomnienia - został właśnie wylosowany na Blog Miesiąca - Październik w kategorii Romans !
OdpowiedzUsuńBędzie on dumnie reklamowany na Katalogowym Świecie przez okrągły miesiąc, w bocznej kolumnie szablonu.
Blog zostanie również wpisany do zakładki Blogi Miesiąca gdzie pozostanie na stałe. Dodatkowo w kategoriach w których jest zapisany, pod opisem pojawi się dopisek o wyróżnieniu.
Pozdrawiam, gratuluję i życzę weny!
Avery.
Dobry dobry, to znów ja, tym razem "prywatnie" czytać, komentować i te sprawy. Przepraszam że znów spóźniona, ale ja sama nie wiem co się ostatnio u mnie dzieje! Sama nie ogarniam. Jeszcze mój modem żyje swoim życiem i robi co chce, odcinając mnie od świata kiedy ma ochotę. Sądzie że to może być pani modemowa i może mieć właśnie ores.. stąd te fochy. Jezu, chyba powinnam iśc spać bo zaczynam gadać głupoty, wybacz?
OdpowiedzUsuńTak z dup... strony, byłam ostatnio na Nim ci zaufam i coś tam się stało z szablonem, bynajmniej u mnie widać szare plamy :)
Swoją drogą będziesz kontynuować tamtego bloga? Bo ja go bardzo love i byłabym w siódmym niebie gdybyś coś, kiedyś, tam <3
Wracając tu, mam wrażenie że jakiś krótki ten rozdział? Albo ja go tak szybko przeleciałam że zrobił się za krótki?
Klara, ja niiii.. po prostu nie wiem jakim cudem Ty piszesz ją tak.. mega realistycznie, że czytam i normalnie mam wrażenie że siedze u niej w mózgu i patrze jej oczami. Wiesz, jak w tych bajkach o krwinkach, białkach itd. (lol jakie porównanie). Dziewczyna ma w sobie tyle energii i tyle pozytywnych emocji że po przeczytaniu czegos takiego aż włącza mi się ADHD.
Coś czym za każdym razem się tu podniecam, zachwycam, zakochuje na nowo, uwielbiam i nie wiem co tu jeszcze mogłabym napisać, to opisy. Są świetne. To jak piszesz i zwracasz uwagę na takie drobiazgi, takie niby nic. Dodając do tego emocje, myśli. Po prostu cud miód i malina.
Wieś, sama mieszkam w dużym mieście, w stolicy, jestem przywiązana do tego miejsca, bo tu się urodziłam i blabla. Ale w każde wakacje, czas wolny, jeżdże na wieś. Powiem Ci że (tak odbiegajac od rozdziału) uwielbiam tam jeździć, robić te wszystkie rzeczy, jak choćby zbieranie siana z łąki, żyta z pola, jabłek z drzew, czy spędzania tam czasu z ludźmi i rodziną. Coś co jest dziwne, to fakt że tu znajduje taką namiastkę tego życia i to jest piękne.
Dobra, kończę, życzę weny, inspiracji, czasu, wszystkiego co tam potrzebne Kochana! :)
Do napisania <3
Tytuł rozdziału zapowiedział, że nie pożałuję, że przeczytam. Uśmiałam się, a to się zdarza niezbyt często. Życie na wsi musi być ciekawe. Niestety nigdy nie byłam. I Klara jest kochana. Taka pozytywna ;D Czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńBuziaczki :*
http://dwaswiatyblog.blogspot.com/
Hej! Zostawiłaś u mnie linka, a więc jestem.Wiem, wiem, to było już jakiś czas temu, ale ostatnio naprawdę miałam urwanie głowy. Ale pamiętam! :) Widzę, że tu już ósmy rozdział, a więc trochę zejdzie, zanim nadrobię, także myślę, że wpadnę jeszcze raz - tym razem już z konkretnym komentarzem - w okolicach weekendu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
"od krawężnika od krawężnika" - od krawężnika do krawężnika.
OdpowiedzUsuń"rozsiewnie plotek - rozsiewanie.
To tyle jeśli chodzi o literówki, a komentarz, dłuższy i o treści, w nocy, bo umówiłem się na grę w piłkę nożną.
Rozwaliło mnie zdanie "co się polepszy to się rozpieprzy" - będę to cytował przez najbliższe dwa tygodnie.
Pozdrawiam xD
j-i-s.blogspot.com
Jak obiecałem, tak wracam. Będzie chyba wyjątkowo krótko, bo rozdział raczej taki przejściowy, który ma nam (czytelnikom) przedstawić wnuczka pana Pola (chyba dobrze zapamiętałem), nie pamiętam imienia chłopaka, prawdopodobnie Jakub, ale wiem, że to kuzyn pana Szymona, i że w jego roli obsadziłaś aktora Mario Casas. W sumie to ten rozdział miał nam przedstawić to jak Klara się ogarnie i sobie jako tako radzi, a dwie panie plotkujące obgadują całą wieś. Podobała mi się wzmianka o rozwodniku i biznesie w Londynie, ale już mniej o samochodzie, bo coś czuję, że wcielisz go w życie, a ja bym chyba nie chciał byś stworzyła aż taką utopię. Wystarczy już, że dziewczynie dom spadł niczym z nieba, nie uwierzę, że nagle, na wsi, znajdzie pracę za powiedzmy 3 tysiące miesięcznie, no a domek też trzeba opłacać, zwłaszcza,że tam nawet woda nie jest za free, jeśli ma być ciepła. Dlatego samochód - spoko, ale na raty, albo po odłożeniu, za rok, może dwa, no chyba, że Klara zrobi coś nielegalnego wraz z tym motocyklistą i nagle jej wpadnie, powiedzmy - 3-5 tysi xD Z nią to w sumie nigdy nic nie wiadomo. Ciekawe czy Szymonowi naprawdę zepsuł się samochód, czy też zatrzymało go coś innego, może kuzynek, tylko wstydził się przyznać? Tak właściwie to ciągle czekam na jakąś famę jeśli o niego chodzi, bo jest za idealny, za krystaliczny i coś musi w nim nie grać. Mocne wejście wytatuowanej kolorowej także mi się podobało, choć jej styl już niekoniecznie prywatnie mi imponuje, ale to jej wybór, jej sprawa i nic mi do tego - nie mam w zwyczaju oceniać ludzi po wyglądzie, przynajmniej nie zawsze, bo już np sędziego z włosami we wszystkich kolorach tęczy sobie nie wyobrażam (teraz mnie natchnęło i może za rok, albo dwa, gdy już się uporam z projektami, które zacząłem, to napiszę opowiadanie o inteligentnej i zdolnej osobie, która przez swój indywidualizm traciła tak naprawdę szansę, bo od dziecka miała problemy, nie oszukujmy się pani w podstawówce raczej nie zaakceptowałaby ucznia z łańcuchami i tatuażami z henny i pytałaby się "gdzie rodzice, jakim cudem na to pozwolili?")
UsuńPozdrawiam i do następnego xD
Rozdział bardzo mi się podobał :) i naprawdę żałuję, że nie nadrobiłam ich szybciej :(
OdpowiedzUsuńWidocznie dane mi było jeszcze parę dni chorobowego :)
Ciekawi mnie o kim tak zawziecie rozmawiały te stare kwoki ze sklepu!
Ide do następnego ;*
Panie sklepowe! xD Oby było ich jak najwięcej, bo dodają takiej świeżości opowiadaniu i oryginalności. Naprawdę nieczęsto spotyka się takie postacie na blogach.
OdpowiedzUsuńChyba nie muszę mówić, że zgadzam się z nagłówkiem tego rozdziału. Wydaje mi się, że jak człowiek musi to do wszystkiego nawyknie i choć niby są te podziały na zadania damskie i męskie, to jednak gdy się jest głodnym to i mężczyzna zrobi coś z niczego, a gdy cieknie kran to i kobieta znajdzie zawór. Są też przypadki gdy pan nie umie wbić gwoździa, a pani posmarować chleba, ale to chyba już skrajności.
Ta wytatuowana dziewczyna, też mam nadzieję jeszcze powróci do opowiadania.
Dobra, chyba nigdy nie zrozumiem starszych pań, które nie mają własnego życia. Ja nie wiem, one są tak wychowywane, czy to wszystko z wiekiem nadchodzi? Aż strach. Podejrzewam, że kiedy Klara wyszła ze sklepu, zostawiła za sobą gorączkową dyskusję na swój temat. Ych, jakie to jest irytujące. Ja, choć zazwyczaj mogę o sobie mówić, że jestem kulturalna, już bym coś zapyskowała. No bo nikt nie ma prawa obgadywać mnie za plecami!
OdpowiedzUsuńJeju, mocno zaintrygowała mnie ta wytatuowana dziewczyna! Aż dziw, że pani Lodzia na zawał nie zeszła, kiedy ta robiła zakupy. :D Taka przyzwoita, że aż strach! xd
Hm... szkoda, że pan Szymon przełożył spotkanie i był taki oschły... A nie mówiłam, że coś mi tu nie gra? ;>
Coraz bardziej lubię Klarę, jej charakter i poczucie humoru. Ostatnie „co się polepszy to się rozpieprzy” i „biorę rower i jadę robić furorę na wiosce” mnie rozbroiły.
OdpowiedzUsuńAż mi się szkoda zrobiło, że spotkanie z panem Szymonem nie wypaliło. Oby mu szybko te furę naprawili, bo jestem ciekawa jego kolejnego spotkania z Klarą. Może tym razem dziewczyna będzie mogła go o wszystko wypytać i spędzić trochę więcej czasu, poznać go. Sama jestem go ciekawa, co dopiero ona!
Zastanawia mnie, dlaczego babcia, o ile to prawda, wcisnęła miejscowym bajeczkę o wnuczce z Londynu. Choć może samo się tak rozniosło. Wiadomo, jak to na wsi, ktoś coś powie, drugi przekręci, trzeci dopowie, a czwarty ze swoim powtórzy… Pewnie niedługo się dowiemy skąd to wyszło. Teraz myślę, że Klara nie będzie miała już tyle spokoju, jak ludzie dowiedzą się kim jest. Szczególnie pani Lodzia jej go nie da. Swoją drogą, te panie to takie typowe plotkary, że aż mnie ich rozmowa rozbawiła. Ja bym chyba nie wytrzymała aż tyle, co Klara bez śmiechu.
Co do mojej imienniczki, to jak na razie nie przypadła mi do gustu i chyba nie przypadnie. Choć ja lubię jak ludzie mają charakter, a ona na taką wygląda. Ale w którą stronę to pójdzie, to zobaczymy.