piątek, 15 stycznia 2016

12. Kto jest bardziej szalony, skończony wariat czy ten co myśli, że go wyleczy?




                                                                                                           Sobota, 16 lipca 2015, godz. 15:40



Po wczorajszym dziwnym dniu nastała jeszcze dziwniejsza noc, w ciągu której nawet na krótką chwilę nie udało mi się zmrużyć oka, mimo iż przed położeniem się do łóżka wypiłam szklankę podobno niezawodnych ziółek na sen. A potem jeszcze jedną dla pewności… i jeszcze jedną w akcie desperacji. Łącznie blisko litr, a efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego! Zamiast odpocząć i wyciszyć się po psychicznie ciężkim dniu, tylko jeszcze gorzej się zmęczyłam. Rzucałam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie idealnej pozycji. To skopywałam z siebie kołdrę oblana potem, to za chwilę znów naciągałam ją po sam nos trzęsąc się z zimna jak galareta. I za każdym razem, kiedy czułam, że powieki robią mi się coraz cięższe, i cięższe musiałam biec do kibelka. Było nie pić tyle tych ziółek! Ja i mój Pech! Zawsze razem, nierozłączni jak wódka i kac!
Wmawiam sobie, że powodem mojej bezsenności była pełnia księżyca oraz wyjątkowo wnerwiające komary, stale brzęczące mi nad uchem, ale tak naprawdę chodziło o gonitwę myśli, która toczyła się w mojej głowie nieprzerwanie, od kiedy zamknęłam za sobą drzwi po powrocie z cmentarza.
Ciągle miałam przed oczami wyblakłe zdjęcie młodego mężczyzny ubranego w wojskowy mundur oraz krótki liścik napisany koślawym pismem na odwrocie. Kim on był i co łączyło go z babcią? I co miał na myśli pisząc, że pragnie znów spotkać się z nią sam na sam, jak wtedy? Kiedy „wtedy”? Czy babcia zdradzała dziadka? A może to ten mężczyzna kogoś miał? Albo ich rodziny były zwaśnione jak w „Romeo i Julii” i musieli ukrywać swój związek?
Potem obraz młodego żołnierza rozmywał się ustępując miejsca panu Chamskiemu i jego zatroskanej twarzy, kiedy mnie przepraszał, klęcząc na rozmokłej ziemi przed nagrobkiem babci.
Co on tam robił? I dlaczego, do jasnej cholery, był miły, a w niektórych momentach nawet zabawny? I dlaczego przyglądał mi się z uwagą, wysłuchując moich narzekań, kiedy opowiadałam mu o życiu w Warszawie? Kiwał głową, zadawał pytania, wzdychał… Sprawiał wrażenie, że mnie rozumiał i może nawet trochę współczuł. Tylko czemu? No i kim był ten drugi facet, który o mały włos nie wylądował przez niego w rowie? I dlaczego powiedział, że musiał dostać nauczkę, bo wyraźnie zapomniał, że nie ma prawa w ogóle przebywać w Stodolnej? Co takiego między nimi zaszło? A może tu chodzi o pana Szymona? Dziwnym trafem jego auto akurat teraz jest w naprawie i może to on…
Chociaż nie, nie sądzę! No, bo co wspólnego może mieć miły, uprzejmy i przede wszystkim kulturalny mężczyzna z tym krnąbrnym, aroganckim i niemającym żadnych skrupułów typkiem spod ciemnej gwiazdy? Absurdalne zestawienie!
Pewnie spotkał kogoś swojego pokroju, i proszę, awantura gotowa.
Głowa mi pękała od tych wszystkich pytań, które uparcie pozostawały bez odpowiedzi. Nie mogłam dłużej leżeć w łóżku i ciągle wpatrywać się w sufit, dlatego ubrałam się w swój znoszony dres, włosy spięłam w niedbałego koka na czubku głowy i ziewając tak szeroko, że mogłabym połknąć nawet słonia, zeszłam do kuchni, a pierwsze, co zrobiłam, by broń Boże nie zachwiać porządku wszechrzeczy, to włączyłam radio i zaparzyłam sobie mocnej, czarnej jak smoła i równie gęstej kawy.
Na dworze było jeszcze ciemno, mimo że latem słońce wschodzi naprawdę wcześnie. Spojrzałam na okrągły zegar wiszący nad szafką. Trzecia siedemnaście!
– No pięknie – westchnęłam pod nosem, zdając sobie sprawę, że czeka mnie naprawdę długi dzień.
I tak siedząc przy stole w kuchni, ściskając w dłoniach gorący kubek i przyglądając się dopiero budzącej się do życia przyrodzie, doszłam do wniosku, że najwyższy czas wziąć się za jakąś robotę, by choć na chwilę zająć czymś ręce i głowę. Łapałam się dosłownie każdego możliwego zajęcia. Zaczęłam od przetransportowania swojej rozbebeszonej walizki do sypialni i poukładania złożonych w kosteczkę ciuchów w komodzie. No, bo jak długo jeszcze moje rzeczy mogły leżeć w salonie na kanapie? Jedenaście dni to o jakieś dziesięć za dużo! Potem jak przystało na perfekcyjną panią domu zrobiłam pranie, pościerałam kurze, pomyłam podłogi, podlałam kwiaty, a na końcu wzięłam się za obiad. I to jaki obiad! Coś mnie naszło na pierogi, a fakt, że nigdy wcześniej nie miałam z tym do czynienia i nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać kompletnie mi w tym nie przeszkadzał. Byłam pewna, że skoro dobrze radzę sobie z pieczeniem wymyślnych ciast, sklejenie nafaszerowanego serem okrągłego placuszka nie będzie trudne. Nic bardziej mylnego, choć wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Postępowałam toczka w toczkę według znalezionego w internecie przepisu, nawet ciasto udało mi się cieniuteńko rozwałkować, tyle że zabrakło mi precyzji przy sklejaniu, co wyszło na jaw podczas gotowania, kiedy moje pulchniutkie, aczkolwiek nieco koślawe pierożki zmieniły się w rozmemłaną breję.
Czy ja aby wcześniej przypadkiem nie wspominałam o moim pechu?
Cóż, nie samymi pierogami żyje człowiek, więc korzystając z mnóstwa wolnego czasu zrobiłam kolejne podejście, tym razem do spaghetti. Obiektywnie rzecz biorąc wyszło całkiem znośnie, a byłoby niemal idealnie gdybym nie przesadziła z solą i ociupinkę dłużej podgotowała makaron, na pewno nie strzelałby w ustach, jak  popping candy.
W tamtym momencie plułam sobie w twarz, że nigdy nie pomagałam mamie w kuchni. Nie chcąc narażać na szwank swojego zdrowia psychicznego, które i tak już nie było w najlepszej formie, najzwyczajniej w świecie unikałam przebywania z tą kobietą w jednym pomieszczeniu. Plusem tego jest fakt, że obie żyjemy, nie mamy luk w uzębieniu, ani podbitych oczu czy blizn na skórze po ugryzieniach, ale niestety są również minusy, jak choćby ten nieszczęsny garnek oblepiony czymś, co miało być moim daniem popisowym. A jeśli już mowa o mojej matce to wyobraźcie sobie, że dostałam dziś od niej smsa, myślałam, że padnę kiedy zobaczyłam „Matrona” obok ikony koperty migającej na ekranie, ale to co było w środku dosłownie ścięło mnie z nóg.

„Dojechałaś szczęśliwie?”

Też ma zapłon! Jestem tu już od blisko dwóch tygodni a ona się pyta czy dotarłam na miejsce? No nieźle! Może dopiero teraz zauważyła moją nieobecność? Jeśli tak, to nawet nie chcę myśleć czym była tak bardzo zajęta!!!
Szczerze mówiąc to, aż mnie korciło, żeby odpisać jej co o tym myślę, i uwierzcie, nie szczędziłabym sobie jadowitych, a może nawet wulgarnych słów pod jej adresem, ale kiedy emocje trochę opadły doszłam do wniosku, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie odpisanie, że u mnie w porządku. Pomyślałam, że gdybym się nie odezwała, mogłaby zgłosić moje zaginięcie, a jakoś wcale nie uśmiecha mi się być poszukiwaną przez zastępy policji i psów tropiących. Albo co gorsza sama mogłaby się pofatygować i tu przyjechać! Tego by było za wiele!
Słońce na dobre rozgościło się na bezchmurnym niebie, a czerwona rtęć w termometrze za oknem rosła z minuty na minutę. Grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknej pogody. Nasmarowałam się więc olejkiem do opalania, na głowę założyłam słomiany kapelusz z dużym rondem, i ubrana w skąpe bikini trzymając w jednej dłoni butelkę schłodzonej wody mineralnej, w drugiej „Północ i Południe”, które zamierzałam skończyć czytać wyszłam na zewnątrz. Niemal natychmiast uderzyła mnie fala gorąca a nagrzany chodnik parzył moje bose stopy, nie pozwalając zatrzymać się w miejscu na dłużej niż choćby sekundę.
Rozsiadłam się wygodnie na leżaku, zsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, chroniąc się przed rażącymi promieniami jaskrawego słońca i pełna nadziei, że właśnie udało mi się odnaleźć lekarstwo na mój obłąkany umysł, otworzyłam książkę. Jednak już po krótkiej chwili zorientowałam się, że kompletnie nie mam pojęcia o czym czytam. Ciągle nie potrafiłam zapanować nad myślami, które uparcie biegły w kierunku znalezionego na strychu zdjęcia oraz niecodziennego zachowania… no właśnie kogo? Przydomek „Cham” biorąc pod uwagę to co zaszło na cmentarzu jest już raczej nie na miejscu!
         Półcham?
         Nie Aż Tak Wielki Cham Jak Wcześniej?
         Były Cham?
         – To jakiś obłęd – jęknęłam pełna rezygnacji, zamykając książkę z głośnym westchnieniem i odkładając ją na okrągłym drewnianym stoliczku obok pokrytej szronem silnie schłodzonej wody mineralnej oraz mojego telefonu, który co kilka minut cichym piknięciem przypominał mi o bliskiej rozładowania baterii.
Wtedy też się odezwał. Mało nie dostałam zawału, kiedy wibracje wprawiły go w delikatne drgania a dźwięk dostarczonej widomości przerwał wiszącą w powietrzu ciszę, którą wypełniały jedynie wesołe trele krążących wokół orzecha ptaków oraz miarowe sygnały konającej baterii.
Pierwsza przyszła mi do głowy mama z kolejnym doprowadzającym mnie do furii pytaniem, zaraz po niej tajemniczy barman, który już od kilku dni nie dawał znaków życia, a na końcu pomyślałam o Kierowcy Motoru (tak go będę póki co nazywać), ale szybko odrzuciłam tą myśl, przypominając sobie, że przecież nawet nie ma mojego numeru. Odblokowałam klawiaturę i spojrzałam na ekran.
Sophie!

    „Cześć, co tam słychać za miedzą?”

         Ulga i radość w jednym! Jakie to szczęście, że wybrałam się na tą wycieczkę rowerową, i że poniosło mnie aż do stadniny, w której pracuje Zośka.
W końcu od czasu do czasu i mnie powinno spotkać coś dobrego, a nie wiecznie tylko ten pech, pech, i pech!

    „Cześć, właśnie jestem w trakcie organizacji posiedzenia klubu użalania się nad sobą. Dołączysz?”


Odpisałam pospiesznie pół żartem, pół serio, a na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Przyszła kilka sekund po raporcie.


    „Wyciągaj kozetkę i szykuj kopertę, dr Sophie już jedzie na wizytę domową”

Z piskiem zadowolenia i szerokim uśmiechem na ustach poderwałam się z miejsca i ściskając w dłoni telefon pognałam do domu zabawnie podskakując na palcach po nagrzanych do czerwoności płytkach chodnikowych, przypominając baletnicę nie wartą choćby funta kłaków. Jedyne co zdążyłam zrobić nim na podjeździe przed domem rozległo się nad wyraz głośne i nieprzyjemne dla uszu furkotanie to podłączyć stękający telefon do ładowarki w salonie, wziąć szybki prysznic w lodowatej wodzie, a potem naciągnąć na swoje ciało, ciągle klejące się od olejku do opalania, zwiewną sukienkę w kolorowe kwiaty.
         – Cześć! – Podeszłam do auta i z całych sił krzyknęłam do siedzącej za kierownicą Zosi, jednak zostałam ordynarnie zagłuszona przez warczącą i krztuszącą się na przemian ciemnozieloną Hondę Civic.
         – Co mówiłaś? – Zapytała, kiedy po wyjęciu kluczyka ze stacyjki zapanowała między nami błoga cisza.
– Psińco! – Szturchnęłam ją w bok, starając się zapanować nad niekontrolowanym wybuchem śmiechu – Mówiłam ci „cześć”.
         – Sorki, nie usłyszałam – wzruszyła ramionami kiwając głową w stronę zaparkowanego na podjeździe nieoszczędzanego przez korozję i wyglądającego na starsze ode mnie auta – Przysięgam, że jeszcze trochę i je podpalę! Ten dziurawy tłumik i bliski wykończenia silnik nawet umarlaka by postawił na nogi.
         – Nie, no nie przesadzaj, aż tak źle to nie jest.
         – O, patrz, patrz, już ci rośnie – dała mi pstryczka w nos i wyminęła mnie w wesołych podskokach, gwiżdżąc przy tym jakąś trudną do odgadnięcia i pewnie znana tylko jej melodię.
         – Wariatka!
         – A ty kłamczucha! – Zatrzymała się przed drewnianymi schodami prowadzącymi na werandę i z udawanym oburzeniem podparła się pod boki. Jej talia była tak szczupła, że zabrakło jej dosłownie kilku centymetrów by mogła opleść się dookoła dłońmi. Przyglądałam się jej przez chwilę pozostając pod ogromnym wrażeniem jej urody i ciągle zachodząc w głowę jak to możliwe, że tak piękna, mądra i zabawna dziewczyna jest sama. Całkiem sama! Z tego co mówiła mi ostatnim razem podczas oglądania „Troi”, chłopak, który jej się podoba ma ją w głębokim poważaniu, czasem tylko sprawia wrażenie jakby mu na niej jednak zależało, a koleżanek po prostu nie ma, bo, cytuję: „dziewczyny ze Stodolnej mają inne poglądy i priorytety”. – Będziemy tak stać i się na siebie patrzeć jak mimozy? – Jej zniecierpliwiony głos wyrwał mnie z zamyślenia i sprowadził na ziemię.
         – Oczywiście, że nie, zapraszam w moje skromne progi – wskazałam ręką na drzwi wejściowe zachęcając, by weszła do środka.
            – Nie, no Klaritta, chyba nie zamierzasz w taką pogodę siedzieć w domu? Toż to grzech!
         – Klaritta? – Wybuchnęłam śmiechem. Bądź co bądź, ale nie można zarzucić jej braku wyobraźni. – Że niby po jakiemu to?
         – Po mojemu, ale trąca trochę włoszczyzną, nieprawdaż? – Przytaknęłam na zgodę i wskazałam palcem w stronę orzecha oraz stojącej w jego cieniu drewnianej ławki i nakrytego kolorową ceratą stołu.
         – Siadaj sobie, a ja przyniosę coś do picia. Na co masz ochotę?
         – Skoro nie mogę nic procentowego to może być coś zimnego – prychnęła pod nosem poprawiając gruby warkocz ciemnobrązowych włosów zabawnie kręcących się przy końcach i lekko podrygując w rytm melodii, którą ponownie zaczęła nucić ruszyła w stronę wskazanego przeze mnie miejsca.
         Weszłam do środka i kierując się w stronę kuchni, mimochodem rzuciłam okiem na leżący na komodzie podłączony do ładowarki telefon. Jedno nieodebrane połączenie od pana Szymona. Znów próbował się ze mną połączyć, bezskutecznie. Podobnie jak wczoraj! Ciągle zachodzę w głowę jak to się stało, że siedząc na strychu, mając w dłoni komórkę nie nacisnęłam zielonej słuchawki, by z nim porozmawiać, mimo iż o niczym innym ostatnimi czasy nie marzyłam. Teraz też niedane mi było odebrać. Pech, to pech, a jakże! Postanowiłam, że nie będę się nad tym rozwodzić i po prostu oddzwonię do niego wieczorem, albo jutro, w końcu świat na Boskim Panu Szymonie się nie kończy, a jeśli by mu tak bardzo zależało na kontakcie ze mną to wie, gdzie mnie szukać.  
         Czy mi się wydaje czy słyszę gromkie brawa silnych i niezależnych kobiet? J
– No to co z tym klubem użalania się nad sobą? – Zosia przeszyła mnie badawczym spojrzeniem, kiedy stanęłam przed nią, trzymając w jednej dłoni wypełniony po sam brzeg dzbanek malinowego soku, w drugiej dwie szklanki z zupełnie różnych kompletów, a pod pachą ściskając paczkę słonych paluszków. Do wczoraj miałam jeszcze mleczne wafelki, które podobnie jak ja czekały na wizytę pana Szymona, ale skoro się nie pojawiał zjadłam je w towarzystwie babci. –  Nie wyglądasz na zrozpaczoną.
– Już mi trochę przeszło – usiadłam naprzeciwko niej napełniając szklanki napojem o bladym różowo-czerwonym kolorze i mocnym, słodkim aromacie.
         – Hmmm – mruknęła pod nosem, podpierając głowę na splecionych dłoniach – I jak się z tym pani czuje?
         – Marny z ciebie psycholog, ale nie będę wybrzydzać, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
         – Uznam to za komplement. A tak na serio, to co się dzieje?
         – Wszystko – wypuściłam zbyt długo wstrzymywane w płucach powietrze czekając na komentarz Zosi, jednak ona zupełnie niepodobna do siebie milczała, wpatrując się we mnie dużymi ciemnymi jak dwa węgielki oczami, pozwalając mi się wygadać. – Za dużo, za szybko. Jeszcze kilka dni temu mieszkałam z matką w Warszawie, wydawało mi się, że wiodę, może nie tyle szczęśliwe, ale w miarę uporządkowane życie. Skończyłam szkołę, miałam masę znajomych, za którymi nawet nie tęsknię, odwiedzałam miejsca, których nazw nie jestem w stanie sobie teraz przypomnieć, szukałam pracy, chciałam się ustatkować i nie sądziłam, że w jednej chwili, przez ten list wszystko się zmieni.
         – Żałujesz? – Zapytała unosząc w górę lewą brew, a usta układając w wąską linię. – Zamierzasz wrócić?
         – Nie, zwariowałaś? – Puknęłam się teatralnie w czoło i pociągnęłam długi łyk słodkiego soku, czując przyjemny chłód w wyschniętym na wiór przełyku. – Po prostu nie wiem czy dam radę to wszystko dźwignąć.
         – „To” czyli konkretnie co?
         – No wiesz, bycie dorosłą. W Warszawie wszystko miałam podstawione pod nos. Nie musiałam, palić w piecu, żeby móc się wykąpać czy chociażby zmyć naczynia, mama robiła zakupy, często gotowała, a jak nie to zostawiała mi pieniądze i jadłam na mieście, nie obchodziły mnie rachunki, jak coś się zepsuło wystarczyło zadzwonić do spółdzielni i zjawiał się jakiś fachowiec. Tu jest inaczej, trudniej…
         – Życie, kochanieńka – rozłożyła ręce – Ale to nic trudnego, wierz mi. Na początku może być ciężko ci nad tym wszystkim zapanować, ale jak już nabierzesz wprawy to sama się przekonasz, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Pamiętam swoje początki, zaraz po przeprowadzce mało domu nie spaliłam, a praktycznie wszystko co ugotowałam było niejadalne – zaśmiała się przywołując na myśl odległe wspomnienia.
         – Tak, tyle że ty masz brata i dziadka, i zawsze ci pomogą, doradzą.
         – Tak ci się tylko wydaje. Kuby całymi dniami nie ma w domu, od rana do nocy ślęczy w warsztacie, albo szlaja się ze znajomymi, a dziadek, fakt, zawsze mogę na niego liczyć, czasem coś ugotuje kiedy muszę zostać dłużej w pracy, albo narąbie szczypek na podpałkę, ale nie chcę tego wykorzystywać, ma już swoje lata i należy mu się odpoczynek – wodziła długimi, zgrabnymi palcami po krawędziach szklanki wtapiając w nią szklący się wzrok. Niespodziewanie na jej zatroskanej twarzy pojawił się uśmiech – Ty też nie jesteś sama! Masz przecież mnie.
         – Wiem i bardzo ci za to dziękuję.
         – Nie ma sprawy, zawsze do usług – poprawiła zabłąkany kosmyk włosów, który wyplątał się z luźnego warkocza i opadł na jej czoło, po czym wierzchem dłoni niby od niechcenia przetarła policzek ciągle świdrując mnie ciekawskim wzrokiem – Coś jeszcze cię martwi, prawda?
         – Wiesz, wczoraj wzięłam się za sprzątanie strychu. Nie uwierzyłabyś ile może się zmieścić pudeł w tak małym pomieszczeniu. Przyznam, że trochę mnie to przerażało, może nie tyle ogrom często starych i bezużytecznych rzeczy, co świadomość, że mogę znaleźć coś co mnie podetnie z nóg.
         – Rozumiem, że właśnie coś takiego znalazłaś?
         – Tak i przez to nie spałam całą noc, a już koło trzeciej nad ranem wzięłam się za sprzątanie i lepienie pierogów, żeby tylko czymś się zająć.
           – Boję się zgadywać co takiego kryły w sobie te pudła –  patrzyła na mnie wyczekująco a ja z podobnymi emocjami do tych, które towarzyszyły mi podczas znalezienia drewnianej szkatułki, opowiedziałam jej o ukrytym w niej zdjęciu młodego żołnierza, o krótkim liściku na odwrocie napisanym zamaszystym i trochę niedbałym pismem, oraz o mojej wyprawie na cmentarz, piciu wina i zajadaniu ciastek na grobie babci Róży. Miałam jeszcze opowiedzieć jej o Kierowcy Motoru i jego dziwnym zachowaniu wobec mnie, ale Zosia była tak zaaferowana historią tajemniczego zdjęcia, że zadawała mi jedno pytanie za drugim, jakby bawiła się w prokuratora i chciała wyciągnąć ze mnie wszystko co wiem w tej sprawie, nie pozwalając mi ani na chwilę zmienić tematu.
         – Ja pierdziule – jęknęła, wlepiając we mnie okrągłe jak pięciozłotówki, szeroko otwarte oczy. – Wiesz co wcale się nie dziwię, że zaczynasz powoli świrować, ale nie martw się nie zostawię cię tak, doktor Sophie czuwa! – Klasnęła radośnie w dłonie, po czym siląc się na srogą minę zagroziła mi w powietrzu palcem – Mam plan, tylko nie próbuj ze mną dyskutować.
         – Czuję, że powinnam się bać.
         – I słusznie – potarła ręce uśmiechając się chytrze – A teraz słuchaj uważnie bo nie będę powtarzać. Punkt dwudziesta pierwsza masz być na przystanku przy sklepie pani Lodzi.
         – A przepraszam, gdzie ja się niby wybieram? – Wybuchnęłam śmiechem czekając, aż Zośka zrobi to samo, ale ona była nad wyraz poważna, co przyznam szczerze, mocno mnie zaniepokoiło i chyba martwi mnie do tej pory.
         – Wybieramy – mocno zaakcentowała ostatnią sylabę, odsłaniając w szerokim uśmiechu rządek równych zębów. – Jedziemy do Hybrydy. Sądzę, że idealnym lekarstwem na twoje bolączki będzie trochę procentów. Powinnaś się upić w trupa, poznać kogoś ciekawego, wyszaleć się na parkiecie, a rano wstać z potwornym bólem głowy i szalenie czułymi uszami, wtedy zrozumiesz, że nie ma nic gorszego niż kac morderca.
         – Czy ja wiem.
         – Ważne, że ja wiem, a ty miałaś, moja panno, nie dyskutować ze mną. Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz.
         – Oby – jęknęłam.
         – Czy to znaczy, że się zgadzasz?
         – A mam inne wyjście?
       – No nie – roześmiała się perliście, wyraźnie nie mogąc się doczekać wieczoru – Autobus do Lipek mamy kilka minut po dwudziestej pierwszej, ale bądź trochę szybciej na przystanku bo kierowcy jeżdżą jak chcą. – Przytaknęłam głową dając znak, że rozumiem i przyjmuję do wiadomości, tak samo zrobiłam kiedy kazała mi się szałowo ubrać i oznajmiła, że z powrotem wrócimy z jej bratem.
           – To ja już będę lecieć – podniosła się z miejsca, dopijając resztkę soku ze szklanki.
         – Już? Chciałam ci jeszcze tyle opowiedzieć – przypomniałam sobie, że przecież Zosia nawet nie wie o panu Szymonie ani o Kierowcy Motoru.
         – Opowiesz mi w autobusie, ok? Teraz muszę lecieć do dom i ugotować bratu jakiś dobry obiad. Znając jego podły charakterek, tak z dobrego serca to nie będzie chciał nas odwieźć, muszę go jakoś przekupić a coś smacznego zawsze działa.
         – Skoro tak, to leć – podniosłam się z miejsca i odprowadziłam rozanieloną Zosię do samochodu.
         – Pamiętaj, o dziewiątej na przystanku – wsiadła do środka i odpaliła swoją Hondę, siejąc zamęt w promieniu najbliższych pięciu kilometrów. Mówiła coś jeszcze, ale ryk silnika zagłuszał każde jej słowo, a ja by nie załamywać jej już bardziej przytakiwałam głową, kompletnie nie mając pojęcia na co się zgadzam.
Mam tylko nadzieję, że nie podpisałam na siebie wyroku.
Kończę, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, muszę rozwiesić pranie, przynieść z szopki trochę drewna i napalić w piecu, żeby przed wyjściem do klubu móc wziąć długą, odprężającą kąpiel w bąbelkach, a potem zrobić makijaż, ułożyć włosy i co najważniejsze przetrzepać szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na wieczór, tyle że nie jestem pewna czy coś takiego ze sobą zabrałam.

Życzcie mi powodzenia, Klaritta!

22 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę z nowego rozdziału. Coś wyczuwam, że niedługo Klara dowie się kim jest Kierowca Motoru i chyba nieszczególnie będzie z tego powodu będzie szczęśliwa. Trzymam kciuki za kolejne rozdziały. Powodzenia w pisaniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam cię serdecznie moja droga świeża (jakkolwiek to brzmi) czytelniczko :) Bardzo sie cieszę, że to, co piszę przypadło ci do gustu. Oczywiście zapraszam do siebie częściej, a co do bliskiego spotkania z Kierowcą Motoru to się jeszcze okaże :)
      Pozdrawiam serdecznie ♥

      Usuń
  2. Uwielbiam to opowiadanie! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :D Więc życzę weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję serdecznie
      ♥♥♥

      Usuń
  3. No nie ja chce więcej , pisz szybko następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział się pisze, jestem już prawie przy końcówce. Wyszedł mi dosc długi i tak się zastanawiam czy nie podzielic go na dwa :/
      Podobnie jak Klara cierpię na słowotok, kurcze a tak się starałam ściaśniać :)
      ♥♥♥

      Usuń
  4. Fajnie, fajnie tajemnicze zdjęcie... grr czemu wydaje mi się że to dziadek Kuby i Zosi jest młodym żołnierzem ? ;D pisz szybciutko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tajemniczy młodzieniec ze zdjęcia faktycznie mógłby być dziadkiem Kuby i Zosi, ale czy faktyczne nim był? :D
      To się okaże, pewnie nie prędko, ale w końcu prawda wyjdzie na jaw :)

      Usuń
  5. Jej, świetny ten nowy wygląd bloga. Sama go robiłaś?
    Co tu dużo pisać? Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, niestety ja nie mam takich zdolności jeśli chodzi o tworzenie szablonów, choć przyznam się, ze kiedyś probowałam, oglądałam na YT filmiki instruktażowe, ale nic mi to nie pomogło i skorzystałam z gotowego wyglądu. Uznałam, ze skoro Klara jest już doroslą i odpowiedzialną osobą, a przynajmniej powinna taką być, to należy zmienić ten trochę dziecinny szablon :P
      Dziękuję za komentarz ♥

      Usuń
  6. Super,ze juz jest rozdzial! Kurcze ja chce juz impreze! Podejrzewam,ze wtedy Klaritta pozna prawde,kto jest bratem Zoski. Jestem ciekawa jak zareaguje :D no i Szymon. Pewnie sie niepokoi, co sie dzieje z Klara,cos sie nir moga porozumiec ostatnio :p
    Z niecierpliwoscia czekam na nowy rozdzial,mam nadziejr ze bedzie szybko! (Wybacz za bledy,ale pisze na tel) pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, kończę już prawie pisać kolejny rozdział, więc zdradzę ci mały sekrecik, że na tej imprezie sporo się będzie działo i pozna sporo nowych ludzi, ale czy wśród nich będzie brat Zosi to się okaże :)
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za miłe słowa
    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Skarbie, wybacz - praca mnie pochłonęła -,- Mam po pracy może parę (czyli 4 h) chwil na neta, nadrabianie zaległości, pisanie swoich, odpoczynek :P Także... Jak dasz rozdział jutro, przeczytam go pewnie w sobotę wieczorem.

    Rozdział cudowny, długi! <3
    Oh Klara i Pan Szymon <3 To takie słodkie !
    Ale intryguje mnie ta tajemnicza fotografia... hmmm któż to tam jest? Czy to ma związek z rodziną Klary? :P
    Moja ty pisarko! życzę weny twórczej!!!! i wybacz, jak pojawię się spózniona ;( <3

    OdpowiedzUsuń
  9. O rany jak ja uwielbiam Zośkę! Taka przyjaciółka to skarb :) Fajnie, że tak łatwo się dogadują, a no i Klara w końcu dowie się kto to jest Kierowca Motoru. Jestem ciekawa jak przebiegnie rozmowa między nimi, ale na to muszę poczekać, ale chyba warto czekać na twoją cudną historię.
    Wróć do nas szybko z nowym rozdziałem! :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Hejka!
    Wspaniały rozdział, co tu dużo mówić.
    Zośka jako przyjaciółka jest po prostu cudowna. Zazdroszczę Klarze, że poznała kogoś takiego.
    Klara chyba za dużo nad tym wszystkim rozmyśla, ale się jej nie dziwię. Też tak mam :-)
    A twarz będzie impreza! Na pewno dużo będzie się działo.
    Do następnego :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. W ogóle nie skojarzyłam, że Cham i Szymon mogą mieć coś wspólnego. Jakoś ten fragment z zepsutym autem Szymka nie wydał mi się istotny i może dlatego zupełnie tego nie skojarzyłam. Ale gdy Klara rzuciła tym tekstem, to ja również zaczęłam się nad tym zastanawiać. I uważam, że mimo wszystko, oni mogą mieć ze sobą coś wspólnego! Bo Szymek musi mieć jakieś wady, nie może być idealny i może właśnie dzieki Panu Chamowi, dowiemy się jakie? Ale to by był numer!
    " Półcham?
    Nie Aż Tak Wielki Cham Jak Wcześniej?
    Były Cham?" - uwielbiam, hahahaha :D
    Lubię Sophie. Choć podejrzewam, że jej humor i sposób bycia, mogą mnie zacząć drażnić w większy ilościach;D To chyba taka postać, której wszędzie pełno i która się nigdy nie zamyka. Lubię takie postacie, ale... w do pewnego stopnia. Bo jak mi ktoś non stop gada, gada, gada za uchem to w końcu czuję zmęczenie. Mam nadzieję, że z nią tak nie bedzie;D
    Lecę dalej ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Masz liczbę mnogą - auta (na starsze ode mnie auta, a auto było jedno!)
    Ej, ale Klaritta to też po mojemu, znaczy nie do końca, ale Bruno będzie na małą Klarysę mówił Klarita ;-) Tak, ten Bruno z Legendy co ją czytasz xD
    "silnych i niezależnych kobiet? J" - po co tam to "J"?
    Rozdział był raczej nudny, znaczy nie nudny, bo mnie nie uśpił, ale nie działo się w nim nic takiego o czym mogłabym się rozpisać. Lubię Zośkę i wydaje mi się, że nieco się myli, bo życie potrafi być diabłem straszniejszym niż ludzie malują. Mam więc nadzieję, że twoi bohaterowie się o tym przekonają i nie będzie tak light jak w Nim ci zaufam, bo lubię jak bohaterowie mają wersję hard życia pisanego przez autora, a nie soft ;-)
    No i nie powiedziała jej o Szymku i Kubusiu, no nie... xD Lecę do kolejnego i pozdrawiam, oczywiście w wolnych chwilach zapraszam też do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że Zośka wpadła na dobry pomysł z tym wypadem. Mam tylko nadzieję, że kiedy Klara się upije, nie zrobi niczego głupiego. :D
    Ja teraz przechodzę już do ostatniego rozdziału, jaki mam do nadrobienia i tam pozostawię bardziej wyczerpujący komentarz. :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Co do tytułu, to muszę przyznać, ze moim zdaniem nie ma ludzi zdrowych, są tylko niezdiagnozowani, a więc wszyscy jesteśmy na swój sposób skończonymi wariatami.
    Zocha jest pełna optymizmu i wiary w lepszy świat oraz w lepszych ludzi, co po tym co przeszła jest wręcz nie tylko dziwne, ale i niemal niemożliwe. Niestety z doświadczenia wiem, że tacy ludzie się zdarzają i zazwyczaj potem obrywają mocno po dupsku.
    Nie mogę się już doczekać aż Klara i Zośka pójdą w tany, no i pojawi się Kubuś. Ciekawe jak Klara na niego zareaguje.

    Pozdrawiam
    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Pasuje!
    Rozdział mnie tak wciągnął, że nie mogę i lecę czytać kolejny :3
    Sorki, teraz będzie wyjątkowo nie-Mikowo krótko!

    OdpowiedzUsuń
  16. Panie i Panowie, oto nagroda matki roku idzie prosto w dłonie Anny! Wiadomość po dwóch tygodniach, czy Klara dojechała, to jednak jest coś. Czyli tak jak myślałam, wyjazd Klary był jej po prostu na rękę. Teraz pewnie gach ją w dupe kopnął, to się zainteresowała gdzie ma dziecko. Tak mnie rozwściekła, że gdyby to była realna postać, to już bym jej nawsadzała.
    Zaszokowały mnie spekulacje Klary na temat Kuby i Szymona, i tego wypadku, bo to by naprawdę pasowało do siebie. A skoro już o Szymonie mowa, to Klara znowu go zignorowała, a ja znowu jestem zdziwiona, że to zrobiła. Ale zdziwiony, to on dopiero musi być. Może jutro się do niej pofatyguje, skoro ta nie odbiera?
    Z każdym rozdziałem bardziej lubię Zosię. Może i dobrze, że Klarę wyciąga. Ciekawa jestem tej imprezy i spotkania Klary z Kubą – który w końcu nie będzie panem chamem, kierowcą motocyklu czy psychopatą, a bratem Zosi, jej nowej przyjaciółki.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku, jeśli zastanawiasz się czy dodać kilka słów od siebie, choćby miało to być jedno krótkie zdanie, przestań się zastanawiać i po prostu to zrób. Ta chwila poświęconego mi czasu i to co chcesz mi powiedzieć daje mi ogromną motywację i chęć do pisania więcej, szybciej, lepiej.
Za każdy komentarz z całego serca dziękuję <3